
Bartek: Mój pracodawca? Nie jestem pewien, gdzie teraz jest, ale myślę, że w jakimś luksusowym apartamencie w Dubaju albo w willi na Bali.
Mój pracodawca nie zajmuje się takimi kwestiami, jak to, skąd kto pracuje. Jeśli już kogoś to interesuje, to raczej mojego bezpośredniego szefa, ale ten również często przemieszcza się między Dubajem, Bali a Tajlandią. Tak długo, jak jestem w stanie być online podczas core hours, nie ma problemu i nikomu nie muszę nic obiecywać. W końcu po coś ma się tę pracę zdalną!
Bartek: Od czasu, gdy ostatnio rozmawialiśmy, trochę się zmieniło i już nie jestem szefem (śmiech). Zbyt stresująca i mało płatna robota. Może jestem zbyt materialistycznie nastawiony, ale po promocji na wyższe stanowisko nie przyszła podwyżka, więc po kilku miesiącach wróciłem na stare, czyli testowanie oprogramowania. Jest bardziej nudno, co mi trochę doskwiera, ale przynajmniej mogę spać w nocy bez problemu. A jak pamiętasz, miałem z tym sporo problemów.
Ale nawet jeślibym nadal miał to samo stanowisko, to akurat przebywanie w Nepalu nie byłoby tutaj problemem. Do rozmów głosowych wystarcza połączenie o przepustowości około 1 Mbit/s, a takie da się tutaj znaleźć nawet w niektórych zakątkach Himalajów. Poza tym większość komunikacji odbywa się w programie Slack.
Bartek: Tak, bite 8 godzin, w tym 6 godzin overlapu z innymi członkami zespołu, z których większość pracuje w ramach różnych europejskich stref czasowych. Przebywanie w Nepalu nic w tej kwestii nie zmienia. W tutejszej strefie czasowej oznacza, że muszę być online przynajmniej między 15:00 a 21:00.
Bartek: Chyba da się całkiem nieźle.
W ostatnich 2 latach Nepal się bardzo zmienił, a przynajmniej jego infrastruktura. Na elektryczność można liczyć (blackouty zdarzały mi się może co kilka dni i nie trwały nigdy dłużej niż godzinę), jakość internetu także bardzo się poprawiła.
W głównych miastach jest 4G/LTE (i pakiety po około 9-15 dolarów za 30 GB), a w hotelach czy mieszkaniach z Airbnb można znaleźć łącza 20-40 Mbit/s. Jedzenie jest dobre, jeśli ktoś lubi kuchnię hinduską, a jeśli nie, to restauracje serwujące zachodnią kuchnię, i to często całkiem niezłą, też się w większych miastach znajdą.
No i do tego dochodzą Himalaje. Fajnie tak przed pracą móc sobie skoczyć na punkt widokowy i obejrzeć wschód słońca nad masywem Annapurny, a w weekend wyskoczyć sobie na krótki trekking po najwyższych górach świata.
Jednocześnie trochę doskwiera mi azjatycki chaos, bylejakość i bieda, które momentami działają mi na nerwy i utrudniają życie. To, co w czasie podróży jest przygodą, gdy o godzinie X trzeba być online, jest już tylko frustracją. Wydaje mi się więc, że na dłuższy okres praca z Nepalu byłaby męcząca, ale na kilka miesięcy? Czemu nie?
Bartek: Wymyśliliśmy ją razem z Antkiem Myśliborskim – tym, który naciągnął mnie na cyfrowy nomadyzm lata temu. Podczas wspólnego nomadycznego pobytu na Sardynii we wrześniu tego roku wpadliśmy na pomysł, by jechać do Nepalu. Plan polegał na tym, że po prostu polecimy tam i na miejscu zobaczymy co dalej.
Przyleciałem tu pod koniec września, a Antek dwa tygodnie później i jedyne, co mieliśmy zaplanowane, to to, że w pewnym momencie spotkamy się w Pokharze, a potem pojedziemy na wakacje na trekking do Górnego Mustangu.
W międzyczasie wymyśliłem, że później skoczę na kolejne wakacje do Khumbu (zebrało mi się trochę dni wolnych, bo praktycznie w ogóle z nich nie korzystałem w tym roku). Mieliśmy więc jakiś ogólny zarys, ale szczegóły uzupełniamy na miejscu.
Bartek: Wszędzie, na szczęście i nieszczęście, nie. Wciąż czekam na przenośny, lekki i ekonomiczny zestaw z panelem słonecznym i modemem satelitarnym, gdyż wtedy mógłbym pracować naprawdę z każdego miejsca. No, może poza biegunami polarnymi, bo tam byłoby trochę za zimno (śmiech).
Na razie pozostaje polegać na łączach w dużych miastach plus karty SIM na wszelki wypadek. W miastach, tzn. w Pokharze i Katmandu, łatwo można znaleźć łącza o prędkości 20-40 Mbit/s, choć ze stabilnością bywa różnie. W hotelu w Pokharze, gdzie jestem teraz, jakoś kiepsko przędzie, ale gdy Antek był tu 3 tygodnie temu, śmigał nieźle.
Podobnie z internetem mobilnym. Można się zdziwić, gdzie dociera, ale czasem bywa tak, że niby coś jest, a nie da się otworzyć wyszukiwarki Google. Tak trafiło mi się w wiosce Manang leżącej na Annapurna Circuit.
Z drugiej strony jestem zapewniany przez znajomego Szerpę, że internet jest dostępny we wszystkich dolinach Khumbu. Jeszcze tego nie testowałem, ale w ciągu dwóch lub trzech tygodni sprawdzę to i dam znać jak się pracuje z widokiem na Lhotse, Ama Dablam czy Cho Oyu.
Bartek: Sporo zależy od szczęścia. W Pokharze i Katmandu śmiga, jest LTE. W mniejszych miastach lub niezbyt izolowanych spotach turystycznych, jak np. Bandipur, też się trafi. W innych miejscach, jeśli żyje tam sporo ludzi, mamy duże szanse na 3G lub 3G+.
Warto sprawdzić mapy zasięgu dwóch największych sieci: NTC oraz Ncell, czasem bowiem zdarza się, że jedna oferuje 3G, a druga… GPRS. Jak w przypadku leżącego na Annapurna Circuit Muktinatu, gdzie niepodzielnie rządzi NTC (jak w całym Dolnym i Górnym Mustangu).
Zakup karty to 5 minut. Kosztuje około 1 dolara. A potem to w zależności od potrzeb. Teraz, za około 0,4 $ kupuję pakiet 1GB/24h, jeśli go akurat potrzebuję. Miesięczne pakiety ograniczone do ok. 30 GB można kupić za jakieś 9-15 $ w zależności od sieci. Co ważne, gdy wyczerpiemy pakiet, możemy go odnowić od razu, bez czekania na koniec okresu rozliczeniowego, jak to ma miejsce w Europie.
Bartek: Leciałem z Barcelony do New Delhi LOTem, z przesiadką w Warszawie,, i potem Nepali Airlines do Katmandu. Za jakieś 450 euro w jedną stronę. Antek leciał z Krakowa FlyDubai do Dubaju i potem też Nepali Airlines do Katmandu, chyba za 400 euro.
Bartek: Samo Katmandu to koszmar. Polecam trzymać się z daleka. Duży ruch, korki, śmieci, pył, zanieczyszczenie powietrza, hałas. Duże azjatyckie miasta to dla mnie piekło na ziemi. Nie warto tam siedzieć ani chwili dłużej niż to konieczne.
Justyna: Spotkałeś tam jakichś cyfrowych nomadów? Bo widziałam na YouTubie, że już kilka osób tam było, co mocno mnie zdziwiło, bo nigdy nie typowałabym Katmandu na nomadyczną miejscówkę.
Bartek: O ile wiem, Nepal nie pojawił się jeszcze tak naprawdę na mapie cyfrowego nomadyzmu. Znajomy, który jest na Slacku Nomad List, powiedział, że nie znalazł tam nikogo, kto by próbował stąd pracować. Ja jestem tutaj tylko dlatego, że Antek na jakimś Reddicie wypatrzył wątek, w którym jakiś cyfrowy nomada wrzucił pojedyncze zdjęcie z Pokhary. Ale generalnie nikt tutaj jeszcze nie przyjeżdża, ze względu na złą famę związaną z jakością infrastruktury. Wieści, że sytuacja się poprawiła, jeszcze się nie rozeszły.
Bartek: W tej materii nie ma tu żadnej różnicy z resztą świata. Airbnb oraz Booking.com załatwiają sprawę.
Trzeba trochę poszukać, by znaleźć miejsce z dobrym stanowiskiem do pracy, ale da się. Przyzwoite miejsca z reguły kosztują 15-20 euro za dobę, więc nie jakoś bajecznie tanio, szczególnie w porównaniu z Tajlandią. I za te pieniądze otrzymuje się miejsca, które są po prostu okej, ale nie żadne luksusy. Najczęściej to takie “zachodniawe” apartamenty z łóżkiem lub dwoma, może oddzielną sypialnią, małą kuchnią, stolikiem i używalnym internetem o prędkości około 15-20 Mbit/s.
Bartek: Lotnisko. I najbliższy lot do Pokhary. Serio.
Bartek: Wynająłem sobie w Katmandu motocykl za jakieś 250 euro na miesiąc i jestem samowystarczalny.
A jeśli chodzi o dojazd na treki, używam typowej nepalskiej kombinacji: samolot (ok. 120 dolarów za lot), jeep (10-50 dolarów w zależności od trasy) lub minibus czy autobus (z reguły kilka dolarów).
Bartek: Teahouse Tashi Thang, cały tylko dla mnie, usytuowany na wysokości 3800 m z widokiem na Annapurnę I oraz Dhaulagiri I, który znalazłem na Airbnb.
O dziwo, działał tam internet (3G) i był prąd z paneli słonecznych. Zatrzymałem się tam na 4 dni pracy, zaraz po zakończeniu trekkingu po Górnym Mustangu. Antek poleciał do Pokhary, gdzie zajadał się stekami, a ja zostałem w górach, żeby doczekać do weekendu i przejść przez przełęcz Thorong La (5460 m). Trochę z ciekawości, a trochę, by się zaaklimatyzować przed kolejnym trekkingiem w regionie Khumbu.
Bartek: Ha, ha… luzacką? Nie pamiętasz moich bezsennych nocy? Nie nazwałbym jej luzacką. Teraz pod pewnymi względami jest lepiej, bo mam mniej odpowiedzialności, ale jest tam wiele rzeczy, które mnie, delikatnie mówiąc, uwierają. Zarobki rzeczywiście są okej, ale na pewno nie pozwalają mi na zakup transatlantyckiej żaglówki 😉
Bartek: Nie mam pojęcia (śmiech). Mnie znalazła sama. Odezwał się do mnie mój były szef, który tam się zahaczył, i po rozmowie kwalifikacyjnej z CTO kilka godzin później dostałem ofertę do podpisania. Czyli jak zwykle w życiu: najlepszą metodą jest szczęście.
A gdy się go nie ma, nie pozostaje nic, tylko aplikować jak dzika lub dziki. Kilka miesięcy temu znajomy, który od lat marzył o pracy zdalnej i aplikował wszędzie, załapał się do Fundacji Wikimedia, odpowiedzialnej między innymi za Wikipedię. Więc i dla czytelników, którzy wierzą w ciężką pracę, jest jakaś nadzieja (śmiech).
Nie zrozum mnie źle. Ja pracuję ciężko, pewnie za ciężko, bo wkładam w pracę jakieś 120-130%, a powinienem co najwyżej 80%, ale wierzę, że w życiu najważniejsze to mieć szczęście (albo dobrą karmę?). Reszta jest mniej istotna, niż nam się wydaje.
Bartek: To był przypadek, choć jednocześnie w głębi duszy powoli już kiełkowała myśl o pracy zdalnej. Nie lubiłem swojej nowej biurowej pracy, którą znalazłem po tym, jak rzuciłem poprzednią, żeby pojechać na kajaki na Syberię, a ta zdalna sama przyszła do mnie. Dlatego zmieniłem ją bez wahania.
Na początku nie miałem zamiaru nigdzie wyjeżdżać na dłużej, więc tylko spędziłem w marcu miesiąc we francuskich Pirenejach, jeżdżąc przed pracą na nartach, potem wróciłem na kilka miesięcy do Barcelony, wynająłem mieszkanie i chciałem się osiedlić, ale jak wspomniałem, we wrześniu byliśmy z Antkiem na Sardynii i stwierdziłem, że w zasadzie nie mam żadnego dobrego powodu, żeby być w Barcelonie. No, poza pięknym mieszkaniem. Ale co mi po mieszkaniu?
Smuci mnie to, ale czuję się podobnie, jak przed wyjazdem z Polski lata temu, gdzie też nie miałem żadnego dobrego powodu, by tam mieszkać, kiedy cały świat stoi, jak to się mówi, otworem. Podobnie teraz. Myślę jednak, że to, co zrobię, to będzie taki przekładaniec: trochę czasu w Barcelonie, trochę podróżując.
Nie rajcuje mnie ani życie bez posiadania swojego kąta na świecie (czy, jak to się mówi w kręgach, home base), ani mieszkanie cały czas w jednym miejscu.
A Nepal jest całkiem dobrym miejscem, żeby wyskoczyć na dwa lub trzy miesiące, szczególnie tak, jak w moim wypadku, gdy się kocha góry i nie potrzebuje się super szybkiego internetu, np. by uploadować długie filmy w rozdzielczości 4K.
Artykuły Bartka:
Artykuły Justyny:
Polecane e-booki i kursy: