Jestem na samej północy Wietnamu, w górach przy granicy z Chinami, gdzie przyjechałem na motocyklu z Sajgonu. A ogólnie to od czterech lat pracuję zdalnie jako programista aplikacji mobilnych, podróżując po Azji Południowo-Wschodniej.
No taki minimalny robię, jeśli przewiduję że mogą być kłopoty. Pracując, zwłaszcza gdy gonią terminy, masz poumawiane rozmowy na Skype, działasz z innymi ludźmi, nie można sobie za bardzo pozwolić na zniknięcie na kilka dni bo się okazało, że utknąłem w jakiejś wiosce w środku dżungli. Więc ogólnie staram się zminimalizować tego typu ryzyko – jeśli wiem że mam akurat dużo pracy, to nieraz czekam na weekend albo wręcz aż będzie trochę spokojniejszy okres.
Różnie. W tej chwili akurat jeżdżę na motorze, więc się więcej przemieszczam, choć i tu mi się zdarzały postoje na kilka tygodni. Ale miałem okresy że wynajmowałem wręcz mieszkanie na miesiąc lub dłużej – np. w Chiang Mai w Tajlandii. Generalnie na pewno podróżuję dużo wolniej niż jakbym nie pracował jednocześnie, nawet jeżdżąc na motorze staram się dobierać nieco krótsze odcinki dzienne, by zostało jeszcze odpowiednio dużo czasu na pracę. Niemniej mi taki slow-travel bardzo odpowiada. Jeszcze zanim zacząłem zdalnie pracować to często spędzałem dużo czasu w jednym miejscu.
Jeśli idzie o hotele to zazwyczaj nie ma takiej potrzeby, zwykle da się znaleźć z marszu, co ma ten plus, że można obejrzeć na ile się nada na tymczasowe biuro. Ale bywają miejsca i okresy, gdy warto sobie zabezpieczyć lokum, np. w czasie świąt.
No bywa ciężko, czasem zdarza mi się że w ogóle nie ma stołu i muszę pracować siedząc na łóżku – co nie dość że nie jest zbyt wygodne, to trzeba zwalczyć natychmiast ogarniającą człowieka senność. W dużych miastach, a także w miejscowościach popularnych wśród cyfrowych nomadów pojawia się coraz więcej miejsc co-workingowych, które poza ew. towarzystwem oferują zwykle tez przyzwoite stanowiska pracy. Także wynajmując mieszkanie na dłużej, a często nawet pokój w hotelu na kilka dni, staram się znaleźć taki, który oferuje jakieś sensowne warunki do pracy. Dlatego też często jak już takie miejsce znajdę to siedzę tam trochę dłużej.
Kilka lat temu będąc na Filipinach zaprzyjaźniłem się z pewnym miejscowym wydawcą magazynu. Chciał stworzyć wersję na telefony. Miał kogoś kto miał mu przygotować aplikację do tego, ale na bardzo niekorzystnych warunkach. Pomyślałem, że w sumie to chętnie bym trochę popracował zawodowo – byłem wtedy w podróży od prawie roku – i nauczył się czegoś nowego, więc zaoferowałem mu, że mógłbym mu taką aplikację stworzyć – dużo korzystniej. Ostatecznie z tego projektu nic nie wyszło, ale pomysł zakiełkował.
Pogadałem z kumplem z którym pracowałem wcześniej – a który wówczas zajmował się pisaniem takich aplikacji – żeby mi opowiedział o co w ogóle w tym chodzi. Wkrótce potem okazało się, że wyskoczył mu jakiś projekt, którego nie mieli kim obstawić i zaproponował mi udział. Początek był ciężki. Wówczas nie miałem nawet smartfona, używałem wciąż 10-letniej Nokii 6310i, musiałem więc nie tylko nauczyć się jak pisać aplikacje, ale nawet jak w ogóle obsługiwać taki telefon. No, ale się udało. Potem już było nieco z górki, powoli przyszły kolejne projekty, powracający klienci, stała współpraca.
Szczerze – to ja kompletnie nie jestem stworzony do takiej regularnej pracy w biurze. Zdecydowanie nie jestem osobą, co wstaje wcześnie rano, zawsze o tej samej porze. Zwykle otrzymywałem o to burę jak jeszcze pracowałem normalnie. Szybko zaczyna nużyć mnie ciągle ta sama droga do pracy, ta powtarzalność, to że ciężko rozróżnić dni od siebie. Więc pod tym względem praca zdalna była dla mnie raczej wybawieniem. Fakt, że czasem fajnie jest móc do kogo gębę otworzyć w trakcie pracy, ale stosunkowo skutecznie tę lukę wypełniają rozmaite komunikatory internetowe. No i wspomniane wcześniej biura co-workingowe czy choćby praca z kawiarni.
To, co w pewien sposób mnie zaskoczyło, w porównaniu z pracą w biurze wcześniej, to że faktycznie w co-workingach ludzie pracują, i to ostro. Z pewnością niejeden szef chciałby mieć tak zmotywowanych pracowników. Ale da się poznać ludzi, ja sporo poznałem – zwłaszcza w Chiang Mai. Zwykle jest jakaś kuchnia, wspólna przestrzeń – jak się wybierzesz na kawę i trafisz, że ktoś prócz Ciebie tam jest, to można porozmawiać. Często też ktoś skrzykuje ekipę na obiad czy piwo po pracy. W sumie taki dość fajny balans, jak jest za dużo pogaduch i luzu to się niewiele zrobi. Choć są i takie miejsca gdzie bywałem jedynym użytkownikiem, ew. ludzie przychodzili stricte popracować, ale się nie integrowali zbytnio – tak jest zwłaszcza w miejscach nastawionych na lokalnych klientów.
Hmmm.. Ciężko mi odpowiedzieć na to pytanie – wcześniej bardzo dużo już podróżowałem, więc nie było tu takiego momentu “iluminacji” związanego z przyjęciem nagle radykalnie innego stylu życia czy wyjazdem w kompletnie inny krąg kulturowy. Raczej dwie naprzemienne fazy mojego życia – “w podróży” i “w pracy” scaliły się w jedność.
Pewnie doceniłem jak istotna jest klimatyzacja w tropikach – to, co dotąd uważałem za zbytek i luksus obecnie jawi mi się jako konieczność – bez niej ciężko się skupić na czymkolwiek. Lee Kuan Yew, twórca współczesnego Singapuru, wymienia klimatyzację jako sekret sukcesu swego państwa, najważniejszy wynalazek, który umożliwił normalną pracę w tropikach.
Ale ogólnie nie przeceniałbym samo-uświadamiającej czy edukacyjnej roli bycia cyfrowym nomadą. Mimo iż można w danym kraju pobyć nieco dłużej niż może sobie pozwolić na to typowy urlopowicz, to trudno jest osiągnąć takie pełne zanurzenie, jak wtedy gdy się tam wyemigruje na stałe i pracuje z lokalnymi ludźmi albo nie jest się np. reporterem, którego zawód zmusza do solidnego zgłębienia jakiegoś tematu.
Na pewno nie dla każdego. Przede wszystkim nie dla osób, które cenią sobie stabilizację, myślą na poważnie o założeniu rodziny (czy mają rodzinę), no i oczywiście nie dla osób, które nie przepadają za podróżami.
Wspomniany brak stabilizacji. Bycie w ciągłej podróży, prócz wielu zalet, ma też swoje wady – nie masz miejsca, które możesz nazwać domem, urządzić po swojemu. Nawet jak wynajmiesz coś na nieco dłużej, to mówimy o miesiącach raczej niż latach (spotkałem wprawdzie osoby, które siedziały już bardzo długo np. w Chiang Mai, pracując zdalnie, i zdążyły w pewien sposób zapuścić korzenie tam, ale moim zdaniem w takim przypadku raczej mówiłbym o nieformalnych expatach/imigrantach niż nomadach). To o czym rozmawialiśmy: często trzeba pracować w niezbyt optymalnych warunkach, nieraz oprócz problemów z krzesłem, trzeba walczyć z brakiem internetu, prądu czy pracować do rytmu ryczącego karaoke dobiegającego z sąsiedniego budynku.
No i to, że tak do końca nie jesteśmy jednak na wakacjach – wokół tyle ciekawych miejsc, ludzi, sytuacji, a tu trzeba codziennie wygospodarować te ileś godzin na pracę.
Ciężko przewidywać przyszłość, ale nie wydaje mi się, by szybko stała się czymś mainstreamowym. Nawet w IT, gdzie teoretycznie najłatwiej by coś takiego mogło się zadziać i gdzie zyski byłyby największe (wszędzie chronicznie brakuje programistów, zamiast więc konkurować o ograniczone zasoby na miejscu, teoretycznie najsensowniej byłoby otworzyć się na pracowników z całego świata) to wciąż niszowa sprawa. Większość firm woli mieć pracowników na miejscu w biurze.
Częściowo to wynik nieufności do tego typu współpracy – przede wszystkim w kwestii kontroli pracownika. Ale są też np. kwestie organizacyjne. Aby firma mogła skutecznie pracować zdalnie, potrzeba dużo lepszej i sformalizowanej organizacji. Nie da się już większości spraw ustalać “na gębę”.
Tak czy siak, nawet jeśli praca zdalna, taka że się siedzi w kapciach przed komputerem w domu, stanie się bardziej powszechna, cyfrowy nomadyzm moim zdaniem pozostanie niszą. Na pewno jeszcze urośnie, ciężko przewidzieć jak bardzo, ale urośnie – ale nigdy nie stanie się zjawiskiem masowym – z powodów o których dyskutowaliśmy wcześniej, większość ludzi jednak ceni sobie stabilizację. Ale możliwe, że tak jak dziś popularne są – zwłaszcza na Zachodzie – podróże “gap year”, tak może więcej osób zdecyduje się na taką przygodę przez pewien czas. Ale jako bardziej permanentny styl życia – pozostanie niszą.
Powoli kończę trasę po Wietnamie i myślę co dalej. Kusi mnie powrót do Sajgonu przez Laos i Kambodżę (motorem oczywiście). Latem pewnie tradycyjnie, jak co roku, do Europy na kilka miesięcy.
No jakoś nie mogę się wyzwolić :). Od dawna myślę, żeby spróbować czegoś innego, może Meksyk, może Kolumbia, ale wciąż póki co wracam tam. Azja Południowo-Wschodnia to spory, bardzo zróżnicowany, zarówno przyrodniczo jak i kulturowo, obszar. Masz tu wszystko: dzikie dżungle, wysokie góry, tropikalne wyspy jak i supernowoczesne miasta. Są zarówno miejsca doskonale przygotowane pod turystów jak i strony gdzie nie spotkasz “białasa” tygodniami. Miejscowi ludzie są zwykle bardzo mili, jedzenie świetne, jest bezpiecznie. Można i przeżyć prawdziwą przygodę w dzikiej dżungli, ponurkować na najlepszych rafach na świecie, zanurzyć się lokalnej kulturze i odbyć swoistą podróż w czasie jak i poimprezować do upadłego. Im dłużej siedzę tym więcej pomysłów się pojawia co by można jeszcze zwiedzić, zrobić. Dodaj do tego jedne z najniższych cen na świecie i niezła infrastrukturę – i masz idealny region dla cyfrowego nomady 😉
Powodzenia! Jakie masz plany? 🙂
PS. Przygotowujemy teraz całą serię wywiadów, więc zaglądaj po więcej 🙂
Marzenie, które trzeba zamienić w plan. A wszelkie problemy to tylko przeszkody do pokonania na drodze do celu.
[…] jest niesamowite. Chcesz jeździć motocyklem po Azji Południowo-Wschodniej pracując jednocześnie zdalnie, tak jak robi to…, albo mieszkać w Barcelonie, pracując dla klienta ze Szwajcarii, tak jak robi to Sylwia, albo […]
7 komentarzy
Haha, ile prawdy ma w sobie, to stwierdzenie o klimatyzacji: jak jest się w Europie, to specjalnie nie zwraca się na nią uwagi, a w Azji… mus.
Ciekawa historia, nie dziwię się, że Antek chce jeszcze zostać w Azji:) Oby odkrył jak najwięcej!
Właśnie,ten kto nie był nie wie 🙂 Iri, podaj nam swój adres dostawy pocztówki na kontakt(Zamień tekst w nawiasie na @)cyfrowinomadzi.pl 🙂