
… łazili na trekkingi, czasem fundowali sobie *cool de sac* w gorących źródłach, podglądali flamingi, zrywali z drzewa papaję i wkładali ją sobie do buzi, wpychali do samochodu, z własnej woli i nie koniecznie własnej woli, różnych artystów i wyszukiwali najpiękniejsze miejsca, warte obejrzenia.
Jeśli ktoś jeszcze pamięta, tak zamierzchłe czasy, to ostatnio pisaliśmy do Was w sierpniu 2015 roku! Tak się nakręciliśmy na prawdziwą przygodę w Ameryce Południowej, że w końcu sprężynka pękła i postanowiliśmy sobie zafundować dłuższe wakacje na objechanie kontynentu. To było jeszcze w Kolumbii, gdy rozstawaliśmy się z pracą. Wtedy właśnie rozpoczęła się ostatnia część podróży za Atlantykiem, czyli 7-miesięczny road trip od północnego krańca Ameryki Południowej do samej Patagonii.
Dziś w telegraficznym skrócie chcemy Wam pokazać co robiliśmy i gdzie byliśmy jak nas nie było 🙂 Jednocześnie jestem w pełni świadoma, że pokazanie 7 miesięcy tak intensywnej podróży w jednym poście, jest bardzo dużym uproszczeniem, więc już z tego miejsca zapowiadam, że to nie będzie bardzo poważny wpis i treści tu umieszczone nie powinny służyć za jakąkolwiek podstawę dla nikogo do podejmowania decyzji o własnym pobycie tam, lub czymkolwiek.
ZACZNIJMY OD CZEGOŚ PIĘKNEGO
Pierwszym krajem, jaki odwiedziliśmy w Ameryce Południowej była Kolumbia. Przypłynęliśmy tu z Panamy tym poniższym katamaranem przez Morze Karaibskie (i to był nieziemski rejs!).
STANĘLIŚMY NA CZUBKU AMERYKI POŁUDNIOWEJ, A POTEM POŁOŻYLIŚMY SIĘ NA WYDMIE
W Kolumbii z nowymi przyjaciółmi – Matanem i Gabrielem, pojechaliśmy na Półwysep Guajira, żeby znaleźć się w najbardziej wysuniętym na północ punkcie kontynentu. Było okrutnie gorąco, piasek zgrzytał nam między zębami, ale wspominamy to dobrze: dobre towarzystwo + piękne krajobrazy + mili autochtoni, czyli indianie Wayu + tanie paliwo, oczywiście + suszone, konserwowane w soli ryby, które jedliśmy tam przez cały czas… ok, pomińmy te ryby, choć ich smaku na pewno nigdy nie zapomnę!
Dowiedzieliśmy się co to znaczy tanie paliwo. Półwysep La Guajira, Kolumbia, czyli Wenezuela tuż za rogiem!
Najwygodniejsza pozycja do oglądania chowającej się w ocenie wielkiej pomarańczy. Półwysep La Guajira, Kolumbia.
YUSTI NA PIERWSZY TREKKING W ŻUCIU POSZŁA NA HUAYHUASH
Generalnie wyrażenia “pierwszy treking w życiu” i “Cordillera Huayhuash” nie powinny pojawiać się w jednym zdaniu. Ale u nas, jak zwykle wyszło inaczej 🙂
Ameryka Południowa to często dość drastyczne zestawienie totalnie uwznioślających krajobrazów i powalającej brzydoty miast, dlatego od samego początku tej podróży do miast, zwłaszcza tych dużych, staraliśmy się zachować bezpieczny dystans. Świetnie sprawdziło się to w Peru, które jako kraj zaoferował nam największy dysonans estetyczny na linii przyroda-cywilizacja. Oczywiście wybraliśmy przyrodę.
Jeszcze w Kolumbii miałam chorobę wysokościową na 3800 m n.p.m i wtedy właśnie Bartek rzucił hasło Cordillera Huayhuash – 130 kilometrowy trekking. Jeden z najpiękniejszych, ale i najtrudniejszych trekkingów na świecie. Codziennie na wysokości 4000-5000 m n.p.m. i codziennie potężna przełęcz (albo dwie), na które trzeb się wspiąć. W sam raz na początek dla kogoś kto dopiero zaczyna chodzić po górach!
Jednak ma też świadomość, że życie rzadko daje nam drugą szansę, zatem, nie wiem czy żal, czy odwaga, ale szybko znalazło się na to na mojej liście top things to do. Nie obyło się bez łez, ale najważniejsze, że we made it! I od razu urósł nam apetyt, bo już w Boliwii weszliśmy na nasz pierwszy w życiu 6-tysięcznik. Pamiętacie jeszcze moją chorobę wysokościową na 3800? 🙂
Potem walczyliśmy o kolejny 6-tysięcznik na argentyńskiej Puna de Atacama. Właśnie w tym rejonie w latach trzydziestych XX wieku o tamtejsze szczyty walczyła II Polska Wyprawa Andyjska. Wkręconym w temat polecam ten poczytać ten numer Taternika.
Tym razem choroba wysokościowa wzięła górę nad nami, a nie my nad górą i 100 metrów przed szczytem kazała nam zawrócić i zejść na dół.
Mieliśmy dużo fajnych noclegów. Spanie na dziko było przygodą samą w sobie. W górach, albo tam gdzie wszystko było ogrodzone, czasem jednak nie było gdzie się zatrzymać i zmuszeni byliśmy pytać na wioskach, czy możemy zaparkować u kogoś przy domu. Któregoś razu wpadliśmy przy okazji w dziurę. Zaraz po tym jak stwierdziliśmy, że miejsce nie jest przyjazne obcym i musimy stąd uciekać. Ale mieliśmy stracha! Auto wpadło bardzo głęboko i zatrzymało się na przednim moście.
Ostatecznie udało nam się je wyciągnąć, a my… zostaliśmy zaproszeni przez lokalnych na nocleg, poczęstowani kolacją, potem cziczą, potem kawą, potem śniadaniem…
Innym razem zaparkowaliśmy na dziko na czyimś polu i obudziliśmy się osaczeni gromadką ludzi ze strzelbami! Trzeba było trochę wyjaśnień, ale gdy w końcu gdy pojawił się właściciel darował nam życie i pozwolił spać dalej.
Zwykle mieliśmy jednak milsze sytuacje, takie jak na przykład ta, gdy na poranną kawkę wpadło do nas kilka tysięcy owieczek 🙂
Zamiast gapić się wieczorem w ekran, jeśli mało nam było tego co widzieliśmy w ciągu dnia, wystarczyło otworzyć tylną klapę LC i pogapić się za okno i popijając herbatkę, winko lub mate, po prostu kontemplować krajobraz i zmieniające się kolory.
A dokładnie odcinek specjalny na Wydmach Taton. Pomachaliśmy Polakom!
Po oglądaniu wodospadów, pizza z wyziewami dymiącego w tle wulkanu w pobliskim miasteczku.
Na największym na świecie solnisku, które położone jest w Boliwii, chyba prawie wszystkim ludziom puszczają wodze fantazji (rzucie gałką na zdjęcia Żukiem przez Świat, my w końcu puściliśmy wodze naszej LC i poszaleliśmy trochę z prędkością. Pusta przestrzeń i do dyspozycji, jakby się rozpędzić to ponad 10 000 km2. Klimat i okoliczności takie, że nie mogło być lepiej.
Tak naprawdę robiliśmy o wiele więcej, a cała ta historia ze zdjęciami to tylko pretekst, żeby Wam powiedzieć, że jesteśmy z powrotem przed komputerem. Że mamy w głowie mnóstwo nowych pomysłów, a nasze plany na przyszłość nadal uwzględniają prowadzenie tej strony.
Tak więc to prawda, że na początku kwietnia rozstaliśmy się z naszą Toyotą LuCy. Została w Bolwii, a my razem z Django ruszyliśmy do Brazylii, a potem przez Maroko do Polski. Wróciliśmy przed komputery, i zapowiadamy, że będziemy teraz nadawać częściej.
Serdeczności,
Cyfrowi Cyganie Nomadzi.
2 komentarze
[…] chcesz dowiedzieć się co robiłam przez ostatnie miesiące zajrzyj do posta Co robili cyfrowi nomadzi w Ameryce Południowej. Sprawozdanko z 7 miesięcy w drodze lub do poniższego […]
Super wypad. Ja niedługo wybieram się do Brazylii na 45-70 dni.. i zastanawiam się jak to wygląda jeśli chodzi o deklaracje celu pobytu (turystyczny/biznesowy), wystawienia faktur (np. data i miejsca wystawienia faktury dla klienta z pl… gdy faktycznie jestesmy w Brazylii? mowa o prowadzeniu jednoosobowej dzialanosci). Zaliczenia kosztow biletow i diet w koszty podrozy biznesowej (przy zalozeniu ze chcemy uczenistniczyc w konferencji, nawiazac nowe kontakty, zdobyc zlecenie) ? Dodatkowo kwestia ubezpiecznia (podrozne? inne?) Moze macie informacje w tym temacie?