Poznaj Edytę:
Zobacz jak pracuje:
Przeczytaj cały wywiad:
E: Ja jestem w Andaluzji, wróciłam niedawno z Francji. Dzisiaj wybrałam się z małą wycieczką do XVIII-wiecznego gołębnika.
E: Pisarką na szczęście zostałam w wieku 14 lat, więc jak przyjechałam tutaj miałam 34 lata, czyli 20 lat doświadczenia za sobą i debiut już na koncie. Natomiast przyjechałam do Andaluzji na krótki urlop i tak mi się spodobało, że postanowiłam tu zostać i właśnie mija 5 lat odkąd tu jestem.
E: Tak. Moja przeprowadzka polegała na tym, że mój przyjaciel, który miał zapasowe klucze do mojego mieszkania, według listy spakował moją walizkę i wysłał ją do Hiszpanii – więc tak wyglądała cała przeprowadzka.
E: Bez wątpienia.
E: Główną różnicą będzie to, że mamy duży dostęp do researchu, że jest nam łatwiej zdobyć materiały. Do tego służy Internet, kontakt z ludźmi z całego świata. Natomiast myślę, że cały proces tworzenia i pisania niewiele się różni, oprócz tego, że piszemy na innej maszynie. Tworzymy i tak zawsze w głowie a dopiero później pojawia się etap – miesiące, bądź lata, zależy kto ile pracuje –samego pisania. W XXI wieku ułatwieniem jest to, że jest nam prościej podróżować. Możemy się przemieszczać niskokosztowo i oczywiście, nie musimy targać ze sobą wielkiej maszyny do pisania. Komputer jest łatwy i lekki do wzięcia pod pachę.
E: Bardzo bym chciała mieć ustalone godziny pracy i staram się. Są takie dni, czasami nawet mogą to być 2-3 tygodnie, że mi się udaje. Wtedy mój dzień wygląda tak, że zaczynam od zielonej herbaty, zajrzenia do materiałów z poprzedniego dnia. Później sobie robię jogę, coś do jedzenia. Siadam i piszę. Piszę, aż poczuję głód. Potem robię sobie przerwę – sjestę, w zależności od tego jaka jest pora roku – spacer, albo idę na plażę. Wieczorem znowu siadam do pracy. Oczywiście, w trybie życia podróżnika to nie jest łatwe. Bo ja osiadam na parę miesięcy, parę tygodni, jeśli mi się uda, wtedy kiedy planuję pisać książkę. Natomiast większość czasu i tak podróżuję. Ostatnio redagowałam książkę na lotnisku w Sewilli.
E: To wygląda tak, że ja cały czas pracuję na wysokich obrotach, bez względu na to co robię. A ponieważ nie tylko piszę książki, ale też uczę pisania książek, więc mam pewną różnorodność. Mój cały świat i moja cała głowa nie są tylko i wyłącznie w książkach – moich książkach.
Natomiast jeśli chodzi o dyscyplinę pracy, to powiem Ci w skrócie: proces tworzenia to są dwa etapy. Pierwszy etap jest zupełnie kreatywny, wszystko się tworzy i wszystko się dzieje w głowie. Dopiero drugi etap jest tym etapem, gdzie się siada i pisze. W tym pierwszym etapie uwielbiam podróżować, mijać miejsca, bo to mnie zasila, to mnie inspiruje. Ja często czerpię z opisów miejsc, w których byłam. Czerpię z tej wiedzy, wręcz topograficznej. To jest bardzo istotne, żeby to było 1:1, bo mimo że tworzę fikcję, to jednak lubię ją osadzać w realiach – prawdziwych, konkretnych realiach.
Natomiast później, kiedy już piszę, to to jest ten etap, kiedy lubię mieć miejsce dla siebie. Lubię pracować w samotności i w ciszy. Teraz piszę trzecią powieść, w związku z czym, przez dwa lata sobie podróżowałam, a od kwietnia, do końca roku (czyli już niedługo) wynajęłam dom w Andaluzji. Bo ja nie mieszkam cały czas w Andaluzji. Ale to jest taka moja ukochana baza, ukochane miejsce, do którego cały czas wracam. Więc, od stycznia nie wiem gdzie będę, ale będę jeszcze pisać książkę.
E: Przede wszystkim podróże pokazują mi, że mam więcej możliwości niż mi się wydaje, bo w głowach mamy swoje pewne ograniczenia i myślę, że jako ludzie w ogóle lubimy się czuć bezpieczni i te ograniczenia są takie bezpieczne. Niektórzy nazywają je strefą komfortu. Nie muszę z tym dyskutować, ale nie uważam, że to jest strefa komfortu. To jest coś, co my wybieramy, decydujemy się i wypracowujemy sobie w życiu i w rzeczywistości. Natomiast lubię być wyciągnięta z mojej rzeczywistości, z tego, do czego się przyzwyczaiłam i oswajać nowe miejsca i nowych ludzi. To karmi artystę we mnie na każdej płaszczyźnie, na każdym możliwym polu, nie tylko pisarsko. Ja nie opisuję historii prawdziwych ludzi. Ja poznaję ludzi, którzy mają fascynujące historie, tylko że mnie, jako nauczycielkę pisania interesuje, żeby oni napisali swoje historie. Ja wymyślam historie, więc mnie inspiruje przestrzeń, ruch, bycie w ruchu, bycie mną w pewnej określonej sytuacji i wyobrażanie sobie jak wymyślony przeze mnie bohater czułby się w takiej samej sytuacji.
E: Zawsze – czym jest zawsze? Zaczęłam pisać w wieku 14. lat, czyli na przełomie podstawówki i liceum. Wtedy mnie nie interesowało bycie tym czy tamtym, bycie kimkolwiek. Mnie się wydawało, że mogę być wszystkim. Interesowało mnie pisanie. Chciałam pisać, a im więcej pisałam, tym bardziej pisanie było częścią mojego życia i nie mogłam po prostu bez niego żyć.
Natomiast bycie pisarką to też jest droga. Ja np. zaczynałam od pisania bajek dla dorosłych. Potem pisałam krótkie opowiadania, a dopiero później zaczęłam pisać powieści. Więc to jest pytanie – kiedy zaczynamy być pisarzem? Ja uważam, że jesteśmy pisarzem w momencie, kiedy kreujemy i piszemy świadomie. Myślę, że ja po prostu byłam i nie musiałam myśleć o tym czy będę i czy chcę – po prostu byłam pisarką.
E: Są dwie drogi – można być a można scedować to na kogoś – od tego są agenci, od tego są czasami dobre wydawnictwa, które się zajmą promocją pisarza. Natomiast zgadzam się z Tobą z tym, że jesteśmy marką, każdy z nas jest marką osobistą, każdy jeden. Pisarz tak samo. Pisarze mają fascynujące (bądź nie) osobowości i to nie znaczy, że ktoś o niefascynującej osobowości potrafi niefascynująco pisać. Zdarzają się takie sytuacje. I cóż zrobić, jeśli ten człowiek jest zwyczajnie niemedialny. Musi się bronić wyłącznie słowem i piórem – to jest jego tarcza, to jest jego miecz. Natomiast dużo fajniej i dużo łatwiej jest, jak się jest człowiekiem, który łatwo nawiązuje kontakty, chętnie wychodzi do świata. No i oczywiście, w XXI wieku warto mieć swoją społeczność, czytelników wokół siebie gdzieś skupionych, w kontakcie w social mediach. Warto o nich dbać i tę społeczność karmić: zasilać informacjami zza kulis, nowościami, tym gdzie się pisze i co się pisze, kiedy się kończy pisanie tej książki. Może zdradzić im jakieś fragmenty? A może poprosić o sugestie imienia dla kota głównego bohatera? Bo jeśli się ma dobry kontakt ze swoją publicznością, to to fantastycznie działa. Oni czekają na tą książkę i to nie jest dla nich tylko produkt. Oni towarzyszą w procesie tworzenia, więc po prostu chcą mieć tę książkę, bo ona staje się częścią ich życia. Więc na pewno to pomaga. Jak ktoś ma taki rys osobowości, że potrafi to robić naturalnie, nieskalkulowanie, nie w ramach opracowanego planu marketingowego, to bardzo uprzyjemnia życie. Powiem od siebie też, że pisarz musi wiedzieć, iż pisze dla kogoś. Jak się ma ludzi wokół siebie i jest się z nimi w kontakcie i oni pytają „kiedy ta książka?” „czy już piszesz coś nowego?”, to naprawdę jest motywujące. To daje +100 punktów do motywacji.
E: Ja myślę, że to trudne pytanie, dlatego, że nie mam punktu odniesienia. Nie wiem, jak było kiedyś. Mogę powiedzieć o przełomie XX i XXI wieku – na pewno teraz jest łatwiej niż 20 lat temu. Taką mam perspektywę, a mam 40 lat, więc pół tam, pół tutaj. To już jest jakiś materiał porównawczy. Trudno mi powiedzieć, czy jest łatwiejsze, myślę że mamy inne, nowe wyzwania. Myślę, że kiedyś pisarze niespecjalnie się przejmowali czytelnikiem. Nie musieli sobie robić self-publishingu, nie musieli sami sprzedawać swoich książek, ani promować siebie jako marki. Dzisiaj to się staje niezbędnym elementem działania pisarza i autora. Bo też rozróżnijmy – pisarz to jest ktoś kto tworzy, kto pisze fikcję, wymyśla z głowy. Autor to jest ktoś, kto pisze np. reportaż albo książkę opartą na własnych przeżyciach. I to nie znaczy, że jeden jest gorszy albo drugi. To znaczy, że jedni i drudzy muszą włożyć ogrom wysiłku by świat ich zauważył, po prostu, ich z ich pracą. Więc to jest na pewno inne wyzwanie.
E: Ja mam dwa mózgi. Jeden to jest ten organiczny, a drugi to jest ten w komputerze. Na etapie kreacji mój mózg organiczny jest dużo bardziej ważny. Nie robię notatek odręcznych, ani w komputerze, ani w żadnych Evernotach. Wiem, że wiele osób się dziwi, wiele osób piszących też się dziwi. Po prostu nie potrafię, bo ja zrobię notatki i potem nie wiem o co w nich chodziło. Ja trzymam wszystko na twardym dysku w głowie i to wystarczy. Już tak trzymam 20 lat i te pomysły sprzed 20 lat są cały czas kompletne. Natomiast w momencie, kiedy zaczynam pracę, komputer jest po prostu nieodzowny.
Zdarza mi się czasami nagrywać coś w telefonie – jak mam przy sobie. Wolę to, niż robienie notatek w notesie. Mam jeszcze przy sobie mały kalendarz, taki w formie małego zeszytu i tam sobie super pilne rzeczy robię, np. że od dzisiaj przez tydzień mam pracować nad głównym bohaterem a za tydzień mam się zająć np. pierwszym rozdziałem. Ale wszystko powstaje w komputerze. Cały czas testuję przeróżne programy, w których pisze się książki. Nie znalazłam jednego, którego byłabym kompletnie pewna.
E: Nie, najpierw wymyślam historię. I dopiero później ją w czymś osadzam. Najczęściej ten etap osadzenia to jest etap końcówki mojej podróży. Wtedy ten plan zdjęciowy to tło, w którym cała akcja się wydarzy. Ona mi się sama wpasowuje, ale z moich przeszłych przeżyć. Nie dawnych, nie dalekich, ale przeszłych, np. w trzeciej powieści chcę wykorzystać moje 8. miesięczne doświadczenie życia na plantacji bananów na Gran Canarii. (Pozdrów ode mnie wszystkie banany!). Ale ten etap życia mam już za sobą. Ja się wyprowadziłam z Gran Canarii półtora roku temu. I teraz jestem w stanie skorzystać z tego. Te półtora roku sprawiły, że moje wspomnienia, moje przeżycia – one się trochę zmieniły, trochę zmieszały z fikcją, z wymyśloną historią. Oczywiście pewne fakty, np. że tą drogą jedzie się 30 minut i ta droga jest kręta, czyli bohaterka ma 30 minut na zastanawianie się nad swoim życiem, to są realia i one muszą być, ale to czy tam stoi palma czy kaktus na skraju tej drogi, to nie ma większego znaczenia.
E: Nie, nie robię dokumentacji. Natomiast robię dużo zdjęć miejsc i momentów, które mnie inspirują. Raczej momentów niż miejsc. A później się łapię na tym, że mam zdjęcia pełne kiczowatych widoczków, żadnych zdjęć siebie i nie do końca wiem, czy ten dom miał osiem pokoi czy sześć. Gdzieś go widziałam i chcę go opisać, bo spędziłam w nim 3 noce np. w Cascais.
E: Tak, zgadza się. Jeśli jest taka możliwość, to wpisuję w wyszukiwarkę i szukam, bo wolę wiedzieć, by było to adekwatne. Natomiast jeśli to nie jest jakiś istotny szczegół a jest na pierwszy rzut oka, czy palca nie do znalezienia, to raczej odpuszczam i wymyślam to, co mi pasuje. Czasem potrafię przenieść te realia i wymyślam zupełnie inne miejsce, zupełnie inną architekturę, zupełnie inny ambient tego miejsca.
E: Tytuły powstają na końcu. Najpierw się wzięła książka, dopiero później był tytuł, a na początku był prawdziwy Levante. Prawdziwy Levante to jest to, co trochę widzisz dzisiaj za mną, tzn. widzisz, że mi szaleje we włosach, to jest właśnie wiatr. Wiatr, który jest trochę uciążliwy. To jest zjawisko geograficzne. Tutaj właściwie, jak się wstaje to się sprawdza w Internecie temperaturę na dany dzień i skąd wieje wiatr – czy jest Levante czy go nie ma. Moje najbardziej dramatyczne przeżycie z Levante: jak przesadziłam rośliny, które wyhodowałam w doniczce do ogrodu o poranku, Levante przyszedł w południe i wiał przez tydzień. Po prostu wypaliło wszystkie liście wiatrem.
E: Tak, Levante jest typowy dla prowincji Kadyksu, czyli dokładnie tutaj, gdzie akurat jestem. Latem jest gorący, zimą jest zimny, przejmujący do szpiku kości wilgocią. Więc to jest taki wiatr, który wieje okrągły rok. Nigdy nie wiadomo, kiedy przyjdzie i na jak długo. Nie można pójść na plażę, bo wtedy wieje piachem. Nie można się opalać, bo można się sparzyć w ciągu pół godziny, bo nie czuje się często tego słońca. Nie można pracować w ogrodzie, wysiewać i wysadzać. Więc to jest wiatr, który potrafi zamieszać sporo w życiu. Mało tego, on wpływa na głowę. Trochę tak wpływa jak polski halny. Moja przyjaciółka Sofija świetnie to określiła. Powiedziała: „Levante jest jak psychoterapeuta – wyciągnie z Ciebie to, co masz w środku”. Jak jesteś happy to będziesz wesoła i szczęśliwa przez cały ten czas, a jak coś masz niezałatwionego, albo masz jakiegoś małego doła w środku, ale próbujesz go stłumić, to Ci wyjdzie na czas Levante. Ludzie dostają depresji. Ludzie dostają bezsenności. Człowiek się czuje dużo bardziej zmęczony, rozdrażniony, poirytowany. Najczęściej takie są objawy. Jest to wiatr, z którym trzeba się nauczyć współżyć na co dzień. Natomiast fascynuje mnie on jako zjawisko i to, w jaki sposób oddziaływuje na ludzi. W jaki sposób ludzie z wiatrem, z czymś, co jest tak niematerialne, funkcjonują przez dekady i mają swoje wypracowane sposoby i metody. Mówią „Co słychać? Ale dzisiaj Levante, nie? Jeszcze będzie przez pięć dni wiał, no to jak się czujesz? Łamie Cię w kościach? A spać możesz?” To są takie rozmowy. Oni po prostu to wiedzą i mają swoje sposoby, np. zwalniają, odkładają pewne rzeczy na później, bo wiedzą, że nic dobrego z tego działania nie wyjdzie w tym czasie.
E: Levante wziął się z tego, że przez dwa lata mieszkałam w mieście, które się nazywa Vejer de la Frontera, które jest umieszczone na szczycie 200. metrowej góry na wybrzeżu Oceanu Atlantyckiego. Jest słynne z tego, że Levante jest tam prawie zawsze. W związku z czym, dwa lata obcowałam z Levante. Oczywiście, z przerwami, podróżami, wyjazdami. Natomiast tak mnie to zafascynowało, że zaczęłam pytać ludzi, rozmawiać. To wszystko stworzyło atmosferę tajemniczości, ten czas Levante. Postanowiłam osadzić w tym klimacie końcówkę mojej książki.
Jak już to zrobiłam, napisałam moją książkę i oddałam ją mojemu pierwszemu, wspaniałemu redaktorowi, z którym współpracuję od 10. lat. Mówię mu „Przeczytaj i zrobimy burzę mózgów na temat tytułu tej książki”. Przemek przeczytał i mówi „Jakie masz pomysły na tytuł?”, „No nie mam żadnych”, „Ale gdybyś miała to określić jednym zdaniem, jednym słowem, niczym złożonym, jak mogłabyś określić tę historię”. „No nie wiem, to taki Levante jest – wszystko rozwalone do góry nogami”, a on mówi „Fantastycznie, masz tytuł książki”. Ja się bałam, że nikt nie zrozumie. I nikt nie rozumiał. Wszyscy pytają co to jest to „Levante”? Ale to jest historia do opowiedzenia i z książki wynika co to jest to „Levante”. Bardzo lubię ten tytuł. Biorąc pod uwagę, że moja 3 powieść dzieje się na Gran Canarii, Kanaryjczycy śmiali się, że powinnam tę powieść nazwać „Calima”, czyli tak jak tamtejszy wiatr.
E: Komputer to jest mój drugi mózg, więc dbam o niego, żeby nic mu się nie stało i żeby nie padł. Wymagania mam takie, że musi mieć duży dysk. Pliki z książkami nie ważą wiele, ale różnego rodzaju nagrania, wywiady, materiały, zdjęcia już tak. Natomiast ja wyważam życie pomiędzy online a offline. Celowo np. nie mam w telefonie Internetu. Po to, żeby nie pracować – bo ja mam skłonność żeby pracować wszędzie, gdzie się da. I oczywiście do bycia nieustannie w kontakcie, bo a to dziennikarze, a to czytelnicy, a to ktoś, kto pisze ze mną książkę potrzebuje pomocy. Ja oczywiście się rzucam do tej pomocy natychmiast, więc żeby sobie taki higieniczny tryb życia ustalić, to po prostu nie mam Internetu w komórce. Jak mnie nie ma w domu, to mnie nie ma w pracy.
Jeśli chodzi o komputer, to musi mieć dobry system operacyjny. Ostatnio się zdarzyła nawet taka sytuacja mojej klientce, że na ostatniej prostej pisania książki, po naszej ostatniej sesji mentoringowej, nie mogła otworzyć pliku. Wszystkie kopie pliku szlag trafił, mówiąc krótko. Uratował to na szczęście przyjaciel z Belfastu, specjalista od bezpieczeństwa danych. Dlatego program, w którym piszę musi być pewny, bez takich niespodzianek. Wszystkie programy, które obsługuję, a obsługuję różne: nagrywam i montuję sama video, robię grafiki, więc jest tego, wbrew pozorom, jak na pisarza, sporo. Nie robię sobie okładek książki, ale czasami, np. plansze do video, więc musi to być szybkie, proste i intuicyjne. Dla mnie, jako pisarza i jako osoby, która robi dużo różnych takich okołopisarskich rzeczy wszystko inne ma mniejsze znaczenie i chcę poświęcić na to jak najmniej czasu. Dlatego obsługa tych programów, tworzenie dodatkowej treści, musi być intuicyjne. To jest dla mnie taka myśl przewodnia.
Te dwie rzeczy: bycie ultramobilnym i posiadanie tych wszystkich narzędzi, które są intuicyjne. Tak samo z telefonem – on nie może mi sprawiać trudności, że np. muszę grzebać w tych aplikacjach, żeby dogrzebać się do jakiejś funkcji, bo tam, gdzie mi się wydaje, że powinna być, tam jej nie ma.
Ewidentnie nie mogłabym się obyć bez routera, bądź jakiegokolwiek przenośnego, ale stabilnego urządzenia do Internetu. Bo ja mam dużo konferencji, wideokonferencji. W takim trybie też pracuję z moimi klientkami. Bo moje klientki mieszkają, pracują i piszą swoje książki na całym świecie, w związku z czym to jest najistotniejsza rzecz. Dla mnie też, gdy robię research. Muszę być w kontakcie i jak mam wątpliwości, muszę zapytać o coś redaktora, to też muszę mieć Internet. Nie wyciągnę telefonu i nie zadzwonię. Dlaczego? Bo nie mam zasięgu w domu, bo mieszkam w lesie.
E: Prostota tak, ale nie zbytnia prostota, bo ja lubię mieć sporo funkcji. Większa ilość funkcji ułatwia. To że mamy np. WhatsApp. My się ze sobą komunikujemy na WhatsAppie. Dwa lata temu nie było opcji, żeby nagrać notatkę głosową. W tej chwili, przyciskasz, nagrywasz i z głowy, nie musisz stukać, klikać. To jest fajne. Ale gdyby ta opcja była gdzieś, jeszcze w osobnym oknie, to już by mi się nie chciało jej używać. Więc chodzi mi bardziej o to, żeby aplikacja, czy jakiś program były stworzone tak jak idzie myśl człowieka. Czyli Ty sobie myślisz: „O w taki sposób byłoby fajnie tego używać” i ja bym chciała, żeby one właśnie w taki sposób były zaprojektowane. Często się zdarza, że są – na szczęście. Zawsze szukam, jeśli chodzi o dodatkowe programy, jeśli mi są potrzebne, właśnie takich, które podążają za moją myślą – chociaż to ja podążam za myślą tego, kto zaprojektował ten program.
E: Korzystam z ZOOMa do spotkań i konferencji. Czasem ze Skype też, bo nie każdy jest tak technologicznie rozwinięty – czasem i sprzęt nie pozwala się zalogować do ZOOMa niektórym moim klientkom.
Różne programy do robienia telekonferencji też – Facebook, Facebook Life. Często jestem zapraszana do różnych grup, w których ludzie piszą, albo są copywriterami, blogerami. Jestem zapraszana, żeby opowiadać właśnie o tym, jak napisać książkę, np. z tego co się ma, z materiałów blogowych, czy w ogóle jak wygląda ten proces. W tym wypadku ważny jest stabilny Internet, dobra kamera, dobry dźwięk. Inwestuję więc w komputer. Ze względu na moją mobilność i częste przemieszczanie się, nie chcę ciągać ze sobą tej technologii: mikrofonu osobno, kamery osobno. Po prostu kupuję drogi, świetny komputer. Takie jest moje rozwiązanie. Wiem, że to nie będzie perfekcyjne, ale koniec końców, nie jestem Stevenem Spielbergiem i nie kręcę filmów. Opowiadam o pisaniu i chcę żeby ludzie to widzieli dobrze i żeby było dobrze słychać, ale też bez przesady.
Ograniczeniem jest dla mnie wielkość narzędzia, czy dodatkowego sprzętu – żeby nie był duży, żeby był malutki, mobilny. Jeśli już muszę mieć coś dodatkowego, to dysk zewnętrzny, który jest tą ogromną pamięcią zasobów, zdjęć, grafik, nagrań video. Archiwizuję wszystkie moje spotkania z klientami w postaci video i audio. To są duże pliki. Często daję serię darmowych video do obejrzenia. Hosting video jest więc w moim przypadku bardzo ważny. Z drugiej strony przechowywanie przeze mnie tych video, sesji z klientami – są to poufne rzeczy, więc ja nie wrzucam ich na Dropboxa a już, broń Boże, na YouTube’a. Wyłącznie przesyłam plik, kopię pliku do klientki. Muszę mieć swoją kopię gdzieś w bezpiecznym miejscu, czyli na dysku zewnętrznym i jeszcze dwóch innych zewnętrznych dyskach. To są moje narzędzia pracy.
E: Pracuję w większości z kobietami z Polski, z Polkami. Pracuję sezonami, czyli wiosną i jesienią. Latem i zimą piszę książki, pracuję nad moimi rzeczami i ewentualnie pracuję wtedy w konsultacjach 1:1. Natomiast w projektach, w małych grupach pracuję wiosną i jesienią. W ostatnim sezonie miałam dziewczyny mieszkające w Niemczech, w Austrii i w Arizonie, w Stanach Zjednoczonych. Teraz zaczynają mi się nowe grupy i mam grupę anglojęzyczną, wiem że jedna osoba jest z Francji a będzie w Tajlandii, ktoś jest z Holandii. Musimy więc dostosować czas, żeby tej osobie z Tajlandii nie wypadło spotkanie w środku nocy. Technologia ogromnie ułatwia, bo już nie ma takich ograniczeń.
Jak się spotkałam z tą pisarką z Francji, powiedziała „Ja chcę być w Twojej grupie”. Ja powiedziałam „ale Ty będziesz w Tajlandii”, „To nic, nie ma problemu, Internet tam też jest”. I to było takie słodkie, bo to nie jest dwudziestoletnia dziewczyna, to jest kobieta w wieku naszej mamy, która też jest mobilna i podróżuje. Marzy o napisaniu swojej książki, o swojej podróży po Afryce w latach młodości. I nie jest dla niej przeszkodą, że będzie na innym kontynencie. To też pokazuje, że ta technologia zmienia nasze myślenie w każdym wieku i w każdym wymiarze. Rzeczywiście, dla mnie to jest wielkie błogosławieństwo, że już nie ma tych barier, wszystko jest ponad granicami. Te granice geograficzne, granice fizyczne, wiekowe, one po prostu nie istnieją. Liczy się tylko oddziaływanie człowiek – człowiek. Czy my w ogóle do siebie pasujemy? Czy ja jej pasuję jako nauczycielka, a ona mi ze swoją historią. Tylko to jest ważne.
E: W takim życiu cyfrowego Nomady, jesteśmy sami. Oczywiście docieramy gdzieś w jakieś inne społeczności, ale mimo wszystko ze swoją pracą, czasami nawet ze swoim językiem jesteśmy sami. Mieszkam na wsi i np. nie mogę z nikim porozmawiać na temat tego, że uczę pisania i jakie mam dylematy, czy trudności z tym związane, bo nikt tego nie rozumie. Już nie tylko chodzi o język. Myślę, że najważniejsza jest wiara w siebie i w to, że to, co robimy jest potrzebne światu i ludziom. To oczywiście się potwierdza w naszej pracy, w tym, kiedy mamy kontakt z osobą, z którą pracujemy, dla której robimy projekt. Kiedy dostajemy od niej feedback, informacje. I oczywiście, jeśli są one pozytywne.
E: Byłam straszną perfekcjonistką i to potwornie utrudnia życie. Powiem Ci, że nawet w ogóle o tym nie wiedziałam. 10 lat temu zamknęłam swoją firmę w Polsce, którą prowadziłam samodzielnie. Miałam wielu klientów z zagranicy. Ten okres mojego życia to było nieustanne gonienie za perfekcją. W tym okresie mojego życia nawet nie wiedziałam, że to jest mój problem. Ja po prostu z tym żyłam i było mi strasznie ciężko. Dopiero później w jakimś artykule, w jakiejś mądrej gazecie psychologicznej przeczytałam, że perfekcjonizm nas zabija i uświadomiłam sobie, że to jest właśnie mój problem. Kiedy zaczęłam mieć świadomość tego, udało mi się przestać być perfekcjonistką. Ale to trwało. Andaluzja bardzo pomaga w niebyciu perfekcyjnym.
E: Nie wiem, czy przypadkiem nie mamy błędnego obrazu Andaluzyjczyków. Nie mogę się wypowiadać o całej Hiszpanii. Znam różne zakątki Hiszpanii, ale nie na tyle dobrze. Tu, w Andaluzji spędziłam najwięcej czasu, a ta różnorodność jest przeogromna, w różnych regionach. Na Wyspach Kanaryjskich ja się czułam jak w zupełnie innym kraju. Trochę może to wyglądać tak: Niewińska była perfekcjonistką, a potem wyjechała i ułatwiła sobie życie. Pojechała do Andaluzji i po prostu – sjesta i mañana i nic nie musi, więc perfekcjonizm jej nie grozi. Ewidentnie Andaluzja pozwoliła mi dokończyć ten proces wychodzenia z perfekcjonizmu. Cały czas bycie solidną, konkretną i rzetelną to są moje wartości w codzienności i w pracy, ale w Andaluzji jest to, co ja najbardziej cenię – tu wszystko jest na czas, ale mimo wszystko jest czas.
E: Justyna, tak, przypomniałaś mi te 8 miesięcy na Gran Canarii, które naprawdę były ciężkie. Zgadzam się z Tobą, że to jest zupełnie inny tryb życia. W Andaluzji jest tak, że wtedy, kiedy możesz odpuścić, warto odpuszczać. I to jest trochę tak według tego schematu rzeczy pilnych i ważnych. Rzeczy ważne nie muszą być pilne, nie muszą być zrobione na teraz, zrobione dobrze. Myślę, że tak się tutaj o tym właśnie myśli, w Andaluzji. Natomiast rzeczy pilne po prostu muszą być zrobione na teraz, zaraz i one są.
Zdarzyła mi się taka sytuacja, że w piątek o godzinie 19.00, zimą padł mi prąd w całym domu. Nie było problemu ze znalezieniem elektryka, który przyszedł i z czołówką na głowie naprawiał mi obiegi – bo tu chodziło o całość kabli a nie o jedną skrzynkę – przez dwie godziny, żebym miała światło w nocy. No bo o 20.00 to oczywiście już było ciemno. I to jest Andaluzja! I nie ma z tym problemu. Nie ma, że oni mi powiedzą „A pani kochana, gdzie ja będę po nocy chodził, piątek wieczór – w poniedziałek przyjdę”. Nie, oni wiedzą, że człowiek ma przed sobą cały weekend normalnego życia i nie będzie go spędzał przy świeczce, więc ok, robi się i jest gotowe. Mało tego, on miał problem z przyjściem następnego dnia. Na jednym piętrze mi załatwił światło, więc na drugim wszystko jedno, ja tam rzadko bywam, ze świeczką sobie poradzę. Przyszedł następnego dnia po godzinach pracy, bo jego zdaniem musiało to zostać skończone. I tak wygląda andaluzyjskie podejście – to co jest pilne jest zrobione. To co jest ważne, ma być zrobione dobrze, ale nie na teraz, nie na zaraz, bo nie pali się. Bo życie jest ważniejsze.
E: Tak, tutaj też tak trochę jest. Czasami częściej, czasami mniej. Myślę, że chodzi o to, że ten pomysł takiej równowagi – work-life balance, czy w ogóle równowagi w życiu, on nie jest jakiś nowy, czy nowatorski, ale on jest tutaj kultywowany od zawsze. My chyba gdzieś, w takich cywilizacjach pędzących za zachodem trochę się pogubiliśmy i teraz musimy do tego wracać, więc ubieramy to w nowe formy. Zobacz – sjesta – tak naprawdę jest właśnie po to, żeby była równowaga, był balans, a jednocześnie to są przecież godziny największego upału. I to, czego też mnie Andaluzja nauczyła, i tego mnie nauczył klimat, bycie tutaj, mieszkanie w tym klimacie, że Twoje ciało rezonuje z rzeczywistością, z pogodą, z przyrodą i nie możesz tego przeskoczyć. Nie możesz tego przecisnąć, przyśrubować. I to też mi pozwoliło trochę przystopować. To przystopowanie zaowocowało tym, że jestem bardziej efektywna, mogę pracować mniej, ale mam z tego większe rezultaty, bo wiem po co to robię i dlaczego i jestem bardziej wypoczęta. Pracuje mi się lepiej i szybciej.
E: Zgadzam się. Miałam takie spostrzeżenie w Polsce, że gdzieś koło 14:00 spada mi tak kompletnie kreatywność, a mózg się wyłącza, że to był czas na takie rzeczy bardziej organizacyjne, niekoncepcyjne. Nie miałam siły na odpisywanie na e-maile, szło mi to naprawdę kiepsko. Po prostu mózg wymagał, potrzebował tej przerwy. Później do tej 17:00-18.00 mogłam cały czas robić. Mogłam pójść na zakupy, wysprzątać całą chatę, byle nic takiego umysłowego. A później nagle te siły wracały. Wieczór mogłam cały siedzieć i napisać rozdział książki. Choć to byłby krótki rozdział.
E: Tak, czasami, jak się zgubię albo się zablokuję – bo przychodzą takie momenty, że wszystkie myśli ulatują z głowy i dalej nie wiesz co chcesz napisać – to po prostu wkładam trampki i idę do lasu. Przechodzę jakąś najzwyklejszą ścieżką w lesie 30 minut. Bycie wśród tych szumiących drzew i zieleni naprawdę sprawia, że mi się oczyszcza głowa. Nogi mi pracują, mięśnie pracują, a głowa dostaje totalnego relaksu i wszystko się układa. Zauważyłam, i to fajnie działa, że jak ja wyjeżdżam z Hiszpanii np. do innego kraju na kilka tygodni – nawet na 2 tygodnie, to ja mówię lepiej po Hiszpańsku, mimo że w ogóle nie używałam hiszpańskiego przez te 2 tygodnie. Bo mózg sobie w tym czasie odpoczywa i układa i systematyzuje. Wiele osób, z którymi pracuję mi mówi: „Tak, ja też chodzę do lasu, żeby ułożyć sobie w głowie tę książkę”.
Poza tym czytanie na plaży. Ja się nudzę na plaży i nie mogę tak leżeć plackiem i się opalać, ale uwielbiam czasami wskoczyć w samochód (mam plażę 15 minut drogi z tego lasu), położyć się na godzinę z książką na plaży. Szum fal, który mnie oczyszcza z jakiegoś hałasu. Mieszkam w lesie, więc hałas to szczekające psy i śpiewające ptaki, umówmy się, ale też mi się zdarza bywać w mieście, spędzić tam dzień albo weekend. Wtedy mam w głowie pełno jakichś niepotrzebnych dźwięków, myśli, zmęczenia, pośpiechu. Szum fal, oceanu to jest najlepsze SPA na świecie. Więc godzina na plaży i do tego jeszcze z książką, to jest najlepszy sposób na regenerację.
Sjesta – owszem. Nie uprawiam jej codziennie. Oczywiście w upalne lata częściej. Zimy też lubię przesypiać. Zwłaszcza kiedy zdarza mi się wstać bardzo wcześnie rano.
I co jeszcze? Czas dla siebie, czas na niemyślenie o niczym, o żadnym projekcie, o tym, że się zepsuła pralka w domu, czy cokolwiek innego. To nie jest łatwe i to się nie zdarza często, ale staram się tak co 3-4 tygodnie znaleźć dla siebie takie pół dnia i sprawić sobie taką okoliczność. To może być hiking w lesie przez te pół dnia, przez 4 godziny. Coś prostego. To ani nie musi być kosztowne, ani skomplikowane, ale po to właśnie, żebym mogła się zupełnie oderwać od tych myśli, od codzienności. To bardzo pomaga.
E: Świetne pytanie! Wiesz, ja nie wiem, ile ludzie spędzają czasu oglądając seriale na Netflixie, ale jeszcze 5 lat temu to i ja uwielbiałam sobie zrobić serię serialową, np. w sobotnie popołudnie i cała noc do 4 nad ranem. Po co? Konstrukcja historii w filmie czy serialu, jest naprawdę skomplikowana. Mówię oczywiście o tych topowych, najlepszych serialach. To jest dla mnie dobra lekcja, ja się z nich uczę. Mnie to inspiruje i fascynuje, ale to jest inne opowiadanie historii. To jest coś co nas wciąga, pozwala oderwać się, jest wizualne – widzimy i oglądamy. Książka spełnia inne funkcje i wiem, że ludzie, z którymi ja mam do czynienia, którymi się otaczam, również robią jedno i drugie. Potrafią godzinami oglądać seriale, ale też czytają masę książek.
E: O Boże i to jeszcze jak! Ja się czuję na czasie, bo gdyby ludzie nie chcieli czytać książek, to inni nie chcieliby ich pisać, a jakby nie chcieli pisać to nikt by do nas nie przychodził po pisarskie porady. A ja czasami mam ręce pełne roboty. Uwierz mi, że po prostu czasami mam takie tygodnie, że mam je napakowane spotkaniami on-line z moimi grupami pisarskimi albo z osobami piszącymi, z którymi współpracuję 1:1.
E: Tak, piszę i uczę pisania, ale nie uczę pisania tak ogólnie. Ja uczę pisania książek i tylko na tym się znam i tylko tym się zajmuję. W życiu wyznaję zasadę, że trzeba robić to, co się umie najlepiej, w czym się jest najlepszym. Więc ja jestem najlepsza w pisaniu książek.
E: Jak co? No napisać ta pierwszą i zobaczyć. Chciałabyś pisać książki – możesz być w tym świetna, ale jeśli tego nie zrobisz, nie dowiesz się. Po pierwsze jak ty się w tym czujesz, jak Ci idzie? Czy w ogóle idzie Ci to sprawnie, czy potrzebujesz pomocy, czy masz jakieś braki, czy chcesz doszlifować warsztat? Ale Twoje własne odczucia i emocje, w tym procesie będą najważniejsze.
A druga rzecz, to jest to, jak zostanie to odebrane przez czytelników. Jeśli będą chcieli więcej, to znaczy, że jesteś w tym świetna, po prostu. Nie ma się co oszukiwać.
E: Myślę, że i pewnie Ciebie zaskoczę i innych, ale najważniejsze w pisaniu książki jest czas i motywacja. I musi Ci pisanie wskoczyć na listę priorytetów życiowych. Takie „TOP 3” mówiąc krótko. Bo inaczej możesz pisać 10 lat, a 10 lat to Ci się nie będzie chciało, bo Ci się znudzi. To jest najbardziej potrzebne. A z drugiej strony, jeśli chodzi o te kwestie: co w głowie, jaka historia, jaki pomysł, jak się nauczyć tego pisania, tej struktury, tego Bóg wie czego, co trzeba wiedzieć o książce? Ja mam banalnie prostą metodę, tak naprawdę, i aż się dziwię, że tak mało osób na tej metodzie pracuje, bo to nie jest moja odkrywcza metoda, ani odkrywanie Ameryki na nowo. Ja pracuję na zasobach człowieka. W pracy ze mną nie jest ważne czego Ty nie umiesz, jeśli chodzi o pisanie i o tworzenie książki. U mnie jest ważne to, co Ty umiesz. I pod to co umiesz i co chcesz stworzyć dobierzemy narzędzia, dopasujemy Twoje możliwości. I powiem Ci czego się możesz jeszcze nauczyć, żeby było sprawniej i lepiej Ci się pisało, żeby ta historia była pełniejsza. Ty chcesz pisać książkę, a nie uczyć się. Ze mną pisze książkę człowiek, który był na 5. kursach pisania. Dopóki się nie spotkaliśmy to on nie zaczął pisać książki, bo nie wiedział jak. To jest tak jakbyś miała wszystkie narzędzia świata, tylko nie umiesz ich używać.
E: Ze mną teraz pisze.
E: Masz szansę.
E: Historię każdy ma. To jest może zaskakujące, ale ja nie tylko tak uważam – ja to widzę. Każdy człowiek ma historię. I to jest czasami historia Twoja, trochę fragmentów Twojego życia. To są fascynujące, przepiękne historie i one mogą być świetnym punktem wyjścia. I można się nią tak zabawić, tak świetnie skomponować z niej, stworzyć zupełnie inną, fajną opowieść, że można z tego swobodnie napisać książkę. Własną historię każdy ma a kto ją lepiej zna niż my?
E: Wszystko zależy od tego, czy ktoś chce być pisarzem, który będzie miał jakieś mega wielkie zasięgi, sprzedawał jakieś gigantyczne nakłady i dostawał jakieś wielkie nagrody, bo to jest jedna rzecz. Takich osób, w każdej branży, w każdej dziedzinie jest kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt. Tak samo jest z pisarzami. Są pewne nazwiska, które każdy z nas zna, i na te książki wszyscy czekają. I wszyscy wiemy, że oni są po prostu top of the one – najlepsi. A później jest cała liga ludzi robiących coś świetnie, dobrze, solidnie, zabawnie i ciekawie. Nie ma nic złego w byciu w tej grupie. Dla mnie nie ma znaczenia, czy moją książkę czyta ktoś po to żeby się rozerwać w pociągu, czy czekając na samolot, czy ktoś kto szuka w niej odpowiedzi na wielkie pytania swojego życia. Bo to jest tak samo cenny czytelnik i wartość, którą wnoszę w jego życie jest dla mnie tak samo ważna. Więc nie mam problemu z mówieniem: Pisz książkę dla rozrywki. Bo w życiu też musimy mieć fun! Nie ma lepszych i gorszych celów, nie ma lepszych i gorszych pisarzy, większych i mniejszych książek.
E: A czy ty wiesz, jak ciężkie jest życie autora bestsellera? I nie mówię o sobie, bo ja nie jestem jeszcze ofiarą własnego sukcesu. A może nigdy nie będę, na szczęście. Na szczęście albo nieszczęście – to ja muszę o tym zdecydować. Ale uwierz mi, życie autora bestsellera jest naprawdę ciężkie.
E: Ja myślę, że to zależy od osobowości i tego, czego się oczekuje od życia. Bo jednym wystarczy, że stworzy świetną książkę i wydadzą ją na świat i ludzie będą z niej czerpali. A drudzy potrzebują jeszcze trochę otoczki do tego, potrzebują trochę adoracji, kontaktu z czytelnikami zapatrzonymi i takimi, którzy robią wielkie ‘WOW’, jak się mówi o prostych rzeczach. Ja też tak mam, bo jak idę na spotkanie autorskie i mówię o czymś, co jest dla mnie oczywiste, widzę takie okrągłe oczy jak piątki i myślę „O kurcze, to wcale nie jest takie, że wszyscy o tym wiedzą”. Więc, to o czym mówiłam wcześniej, że jeden jest medialny a drugi nie, jeden ma taką osobowość, że lubi z ludźmi, a drugi lubi sam. Myślę, że nie ma jednej uniwersalnej recepty na to, jakim pisarzem jest fajnie być, i czy lepszy jest taki czy inny.
E: Najbardziej doceniam ich wyobraźnię. Bo jak piszę swoje książki tam są podwójne, potrójne dna albo poczwórne czasami. Chodzi też o to, z jaką intencją sięgasz po daną książkę. Więc cenię sobie to, że ktoś potrafi wyczytać więcej, to co ja tam więcej włożyłam. Ale to jest dla mnie ważne, taki czytelnik jest dla mnie wartościowy. Więc: wyobraźnię i to, że potrafią wyjść poza schematy. Wiesz, słyszę takie interpretacje mojej książki, że w ogóle mam takie „kurcze, ale o tym to w ogóle nie pomyślałam”. I to jest fenomenalne. Właśnie to, że moi czytelnicy korzystają ze swojej własnej kreatywności, używają swojej wyobraźni czytając moją książkę.
E: Ja wiem jak chciałabym żeby się zmieniło. Teleportacja byłaby świetna. Takie tunele, żeby można było błyskawicznie, niskokosztowo przenosić się na spotkania z czytelnikami. Myślę, że dla większości pisarzy najfajniejszą i najważniejszą częścią jest kontakt z ludźmi i ta informacja w jaki sposób czytanie książki wpływa i zmienia ich życie. A jednocześnie, Ci ludzie też traktują nas jako autorytety. Przychodzą do nas pytać o zdanie, o opinię i z tym się liczą. To też jest ważne i to jest wielka odpowiedzialność. Bycie pisarzem i ta zgoda na bycie osobą bardziej publiczną. Może mnie nie rozpoznają na ulicy – też dlatego, że albo zmienię kolor włosów albo uczesanie, ale czasem piszą do mnie obcy ludzie i proszą mnie o opinię, o zdanie i naprawdę traktują mnie jako autorytet. Czytali moje książki, są ze mną, śledzą to co mówię o pisaniu, w jaki sposób się wypowiadam, w jaki sposób zachęcam i jakie rady im daję. Więc ta odpowiedzialność wiąże się z tym, że widząc, iż im to pomaga, po prostu bym chciała, żeby na świecie było więcej dobrych książek. I uważam, że każdy ma prawo napisać swoją książkę i nie wszyscy musimy być top of the top i tworzyć najlepsze bestsellery. Zresztą, umówmy się, że bestsellery literacko wcale nie są najlepsze.
E: Ja czuję odpowiedzialność za moich czytelników i treść moich książek. To jest mój wybór, decyduję się na to, żeby treść moich książek nie obrażała nikogo. Nie wypowiadam się nigdy na tematy polityczne i religijne. Chociaż gdybym chciała to oczywiście mogłabym i może kiedyś to zrobię. Piszę literaturę rozrywkową. To jest ambitna rozrywka, ale nadal jest tą literaturą społeczno-obyczajową. Bo jak będę chciała napisać esej polityczno-społeczny to też to zrobię. Jestem socjologiem z wykształcenia, więc potrafię i wiem, kiedy chcę i mogę zabrać głos publicznie w jakiejś ważnej opinii, w ważnej kwestii.
E: Moim celem jest zawsze powiedzenie ludziom: możesz wszystko, ale zrób to z głową. Ja od zawsze mam taką misję dodawania ludziom wiary w siebie, wiary w swoje możliwości i też na tym polega praca ze mną przy pisaniu książki. Też czytelnikom chcę dać bardzo dużo wiary w swoje możliwości i to, że na każdym etapie swojego życia mogą coś jeszcze zmienić, poprawić albo zacząć od nowa. Ta misja, ta myśl mi przyświeca we wszystkich działaniach.
E: Tak, ale to jest takie, że ja zostałam tak wyposażona, tak dostałam w pakiecie przy urodzinach, więc jestem absolutnie przeszczęśliwa i to nie jest jakaś cecha wypracowana. Spotykam często ludzi, którzy mają z tym problem i staram się im pomóc jak mogę, ale i jestem wdzięczna, że ja to dostałam i tak mam od zawsze. Nawet siebie nazywam „panną z dużym tupetem” i tak jest – ta wiara w siebie i to, że wszystko mogę. Ale mogę oczywiście zgodnie z szacunkiem, z moimi zasadami, i na moich wartościach. Nie przekraczam granic, które sama uważam za niestosowne. Natomiast w ten sposób ta wiara w siebie sprawiła, że stworzyłam dużą, prężnie działającą firmę w dziedzinie PR i ją zamknęłam. I to była wiara w siebie, bo zamknęłam i stwierdziłam, że jednak będę pisarką.
E: Z dwóch powodów. Pierwszy powód był taki, że byłam kobietą w świecie mężczyzn i byłam w sytuacji takiej, że musiałam krakać jak wrona. Mnie nikt nie będzie mówił co i jak mam robić. Więc to był wybór, że jeśli chcę rozwijać firmę i dalej funkcjonować, to muszę grać według cudzych warunków, bo na moje warunki nie było miejsca i przestrzeni. Ja chciałam robić biznes zupełnie po swojemu. W związku z czym zamknęłam firmę i powiedziałam sobie, że ok, już wiem, że to potrafię, że jestem dobrą bizneswoman, fajnie to wiedzieć.
To co ja bym chciała teraz najbardziej robić w życiu? I oczywiście odpowiedź przyszła: pisać książki. Już miałam pierwszą książkę napisaną. Tylko wiesz, to nie jest tak, że książkę się pisze i ona idzie od razu do wydawnictwa. Swoje czekałam. 3 lata szukałam wydawcy. 3 lata książka była gotowa, dopiero potem została wydana a ja już pisałam drugą powieść.
E: Tak, to jest bardzo dobre połączenie, bycie artystą i bycie przedsiębiorcą. Natomiast druga rzecz, która była dla mnie bardzo ważna, druga rzecz, dla której zdecydowałam się zamknąć firmę polegała na tym, że ja pisałam nocami, prowadziłam firmę 14 godzin na dobę a po nocach nie dosypiałam. Bo ja musiałam karmić artystę w sobie. Bo czułam, że ta artystka we mnie umrze, jeśli nie będę o nią dbać. Jak stanęłam przed wyborem czy to czy tamto, powiedziałam „Będę pisać, to jest dla mnie ważniejsze”. Musiałam wierzyć w siebie, w to, że mi się uda, żeby porzucić wszystko i zacząć z jednej wielkiej niewiadomej. To było 10 lat temu a dzisiaj jestem tu gdzie jestem.
E: Nie, ja byłam w momencie tu i teraz. Oczywiście chciałam oszczędzać pieniądze, jak każdy mądry, rozsądny, zapobiegliwy Polak, ale nic z tego nie wyszło, bo wszystkie zaoszczędzone pieniądze wydawałam na podróże. Więc, skończyło się to tym, że miałam oszczędności wcale nie takie wielkie, przy tak dobrze działającej firmie. Podróży na koncie całkiem sporo za to i wrażeń i przeżyć. Natomiast byłam w sytuacji „tu i teraz”. Cały czas miałam jakąś wizję do momentu, kiedy postanowiłam zamknąć zupełnie firmę, że jednak będę ją rozwijać – tutaj jest potencjał, przestrzeń, moja przyszłość. I nagle odpowiedziałam sobie całkiem szczerze, że nie chcę tak spędzić reszty mojego życia. To był moment absolutnie niekomfortowy, moment wielkiego znaku zapytania, moment zaczynania od zera i tworzenia, wymyślania wszystkiego od nowa. To było takie konstruowanie samolotów w locie. Postanowiłam podjąć to wyzwanie wierząc, że mi się uda.
E: Tak, planuję kolejną książkę, jestem w trakcie jej tworzenia. To już nawet nie jest planowanie, to już jest konkretne działanie. Ale ja planuję więcej książek, bo teraz mówimy o książkach moich, a ja mówię o książkach wszystkich cudownych kobiet, które ze mną pracują.
E: Tak, zgadzam się. Dla mnie też ważne było, w całym tym momencie, 10 lat temu – a dopiero niedawno doszłam do tego, że to się zrealizowało, ja to zrealizowałam – złożenie pewnych okoliczności, że wszystko co robię, zawodowo i zarobkowo jest dla mnie inspiracją do pisania i tworzenia i rozwija mnie jako twórcę. Taki był mój cel, takie było moje marzenie 10 lat temu i teraz mogę powiedzieć, że moje życie dokładnie w ten sposób wygląda. Właśnie tak to jest. Świetnie, że mnie przyłapałaś w tym momencie i wydobyłaś ze mnie tą deklarację, którą też musiałam sobie powiedzieć na głos. Będę dzisiaj świętować – otwieram szampana wieczorem.
E: To jest bardzo trudne pytanie: czy można przekwalifikować się na pisarza nie pisząc wcześniej, tego nie wiem. Myślę, że to może być trudne, bo nie wszyscy mają łatwość pisania. Wielu z nas ma łatwość opowiadania, gawędziarstwa, natomiast z pisaniem bywa trudniej, bo nie trenujemy tej umiejętności od dzieciństwa. Jeśli ktoś, ma z tym większą trudność, to oczywiście wymaga to więcej czasu. Myślę, że mogę to skonkludować, na przykładzie jednej cudownej kobiety, z którą pracuję. Ona pisze książkę. Ta książka jest ważna w jej życiu. Ona nie ustawiła sobie deadline, nie pisze tego dla pieniędzy. Natomiast ma dysortografię i dysleksję. To jest osoba, o której byś pomyślała – ostatnia osoba, która powinna coś w życiu pisać…
E: No widzisz, czyli mogłabyś ze mną napisać książkę.
E: No i świetnie, gratuluję. Natomiast ja nie szlifuję z nią pisania. Ja szlifuję z nią historię i opowieść. Opowiem Ci w dużym skrócie. Słuchając jej podczas pierwszej rozmowy, konsultacji, przed przystąpieniem do mojego projektu – ona powiedziała tak „Marzę o tym, żeby napisać książkę, ale nie mogę pisać”, i ja powiedziałam tak: „Świetnie, stworzysz książkę, wymyślisz, ułożysz całą historię i ją nagrasz. Nagrasz ją, zrobisz z tego transkrypcję, zrobisz z tego redakcję i masz książkę”.
E: Dokładnie, fajnie, że powiedziałaś to. Myślę, że to nam podsumowuje naszą całą rozmowę. To, co mi ułatwia życie, pomaga mi podróżować, być mobilną i spełniać swoje marzenia i sięgać tam, gdzie sięgam, być tu gdzie jestem, to jest też to, że ja potrafię rozwiązywać problemy. Szybko i tu i teraz. I to robię w pracy z moimi piszącymi kobietami. Też rozwiązuję ich problemy. I też rozwiązuję swoje problemy w życiu. Bo nic tak naprawdę nie jest problemem. Ja wiem, że cokolwiek się zdarzy to jest po prostu pewna przeszkoda, moment, wyzwanie. Ja wiem, że to minie.
E: W Internecie to raczej zapytaj, gdzie nie można mnie znaleźć. Jestem bardzo aktywna tam, gdzie mnie potrzebują a potrzebują mnie właśnie kobiety piszące. To są coache, ekspertki, blogerki, trenerki, edukatorki. W tych grupach kobiecych związanych z online biznesem. W środowiskach cyfrowych nomadów. Jestem na Facebooku z moim imieniem i nazwiskiem jako Edyta Niewińska, mam również fanpage więc bez względu na to, gdzie traficie można mnie znaleźć po mojej twarzy, po zdjęciu. Ja się nie ukrywam pod żadnymi maskami, za żadnymi fotkami i innymi rzeczami. Można mnie znaleźć na stronie edytaniewińska.com. Można tez znaleźć moje projekty, warsztaty, mastermindy, mentoring, wszystko zawsze jest zakończone “Edyta Niewińska”. Po prostu imię i nazwisko to jestem ja, to jest moja marka.
2 komentarze
Bardzo fajny wywiad ?
Dzięki 🙂