Postanowiliśmy, że tym razem pojedziemy w jedno z tych miejsc. Nasza dopiero co kupiona Toyotka LC, była jeszcze wtedy dla nas wielkim znakiem zapytania, nie byliśmy pewni jest stanu technicznego. Trochę baliśmy się ruszyć z Riversie, myśleliśmy, że lepiej byłoby pojeździć LC gdzieś w Kalifornii i w okolicy Joshua Tree Park, ale ten w końcu już widzieliśmy, więc ostatecznie zdecydowaliśmy od razu porwać się na dłuższy dystans. Decyzję o wyjeździe podjęliśmy w ostatniej chwili, w piątek tuż przed 17:00 czasu lokalnego. Godzinę później sunęliśmy autostradą w kierunku Las Vegas i Grand Canyonu.
Droga była przyjemna i zapewniła nam sporo ciekawych widoków. Mieliśmy też w końcu okazję wypróbować głośniki w naszym samochodzie i sprawdziły się całkiem nieźle. Nowy samochód sprawiał nam dużo radości, zaczęliśmy żartować, że brakuje nam tylko psa! Na nocleg mieliśmy zatrzymać się w w rest area, czyli na specjalnym parkingu dla kierowców z toaletami i wyznaczonymi miejscami, gdzie można legalnie zatrzymać się na noc bez jakichkolwiek opłat. Jednak nie zjechaliśmy w czasie tam trzeba i pozostał nam tylko zwykły parking przy stacji benzynowej.
Nie pytaliśmy specjalnie o pozwolenie, ale na szczęście przez noc nikt nie zwrócił nam uwagi. Rano wypiliśmy kawę i ruszyliśmy w dalszą drogę. Czekał nas praktycznie cały dzień jazdy i pod koniec drogi już naprawdę nie mogliśmy się doczekać. Nie wiedzieliśmy gdzie będziemy spać, czy można spać na parkingu na terenie Parku Narodowego, czy będziemy musieli szukać innego miejsca. Mieliśmy wielką nadzieję, że uda nam się zobaczyć kanion przed zachodem słońca. Gdy dojechaliśmy na miejsce na szczęście jeszcze było widno.
Mieliśmy dużo szczęścia, bo akurat udało nam się dotrzeć na zachód słońca i udało nam się zobaczyć kanion tego samego dnia. Pierwsze wrażenie nie było aż tak duże jak się tego spodziewaliśmy, ale wiedzieliśmy, że to co widzimy z góry to nic w porównaniu z tym co czeka nas na dole. Z góry nie było widać zielonej wstęgi rzeki Kolorado.
Zabraliśmy się do samochodu i pojechaliśmy szukać miejsca, w którym moglibyśmy zatrzymać się na noc. Po dłuższych poszukiwaniach właściciel jedno ze sklepów pozwolił nam stanąć na swoim parkingu. Szybko pobiegliśmy na kolację, jakoś pokręciły nam się drogi, coś nam się pomyliło i trafiliśmy do Wendy’s, która nie do końca była nam w smak. Zjedliśmy kolację, rozgrzaliśmy się herbatą i wróciliśmy do samochodu spać. Było dość zimno, dużo zimniej niż w Kalifornii. Noc minęła spokojnie mimo tego, że spaliśmy na parkingu w środku miasteczka. Przed wschodem słońca pojechaliśmy spowrotem do parku i zatrzymaliśmy się w miejscu z widokiem na kanion. Obejrzeliśmy wschód słońca i wypróbowaliśmy jak nasza LC sprawdzi jako jadania.
Najedzeni, spakowani i ciepło ubrani wróciliśmy do Parku i ruszyliśmy w drogę na dół do Indian Gardens. Do przemierzenia mieliśmy kilometr w pionie.
Indian Gardens jesienią wyglądają oszałamiająco pięknie. Zatrzymaliśmy się tam na chwilę żeby odpocząć. Za sobą mieliśmy większą połowę drogi, czekała nas ta łatwieksza, choć mniej ciekawa połowa, po równym. Miejsce, do którego szliśmy znajduje się mnie więcej w centralnej części powyższego zdjęcia.
Nie mogliśmy się doczekać żeby spojrzeć w dół. To co zobaczyliśmy robiło duże wrażenie, o wiele wiele większe niż to gdy patrzyliśmy na kanion z góry. Spędziliśmy około godziny siedząc na skałach i patrząc na płynącą w dole rzekę Kolorado.
Musieliśmy dotrzeć na górę przed zachodem słońca. Gdy w końcu dotarliśmy byliśmy głodni, zmęczeni i zmarznięci. Powoli zaczynało się robić ciemno. Potruchtaliśmy na parking do samochodu, żeby szybko jechać do miasta coś zjeść. Okazało się jednak, że czekała na nas jeszcze jedna niezapowiedziana przygoda. Samochód nie chciał odpalić silnika. Rozładowała się akumulator, bo rano zostawiliśmy auto na światłach. Poprosiliśmy w hotelu i zapytaliśmy czy nie mogli by nam pomóc rangersi, ale okazało się, że to nie możliwe. Koszt ściągnięcia pomocy w niedzielę wieczorem był dość wysoki. Postanowiliśmy jednak łatwo się nie poddawać. Musieliśmy coś wymyślić! Kilka minut chodzenia w kółko i pomysł się pojawił: zapytać pracowników kawiarni czy przypadkiem nie znają tutaj kogoś kto ma kable. Pomógł nam pracownik kawiarni, który zaraz gdzieś pobiegł, a jak wrócił to dał nam telefon do… rangersów. Wróciliśmy z kartką do hotelu i poprosiliśmy jeszcze raz o telefon. Pracownik obsługi był bardzo zdziwiony, ale po dwóch próbach udało nam się dodzwonić i mogliśmy spokojnie wrócić na parking. Z kabli odpalili nas rangersi zupełnie za darmo i pytając czy jeszcze mogą w czymś pomóc. To było naprawdę dobre zakończenie całego dnia! Następnego dnia mogliśmy spokojnie ruszyć w drogę powrotną.
Każdy kto był na jakieś swoje zdanie na temat Gran Canyonu. Jedni się zachwycają, inni mniej. My powiemy tak: jeśli chcesz tam jechać i zobaczyć kanion z tarasu widokowego, może nie zrobić wrażenia. Piękno tego miejsca jest dla tych, którzy zeszli na dół. Dopiero tam rozgrywa się prawdziwy spektakl natury.