Meksyk posiada wszystko czego może wymagać cyfrowy nomada. Infrastruktura działa całkiem dobrze (niektóre miasta dysponują dostępem do Internetu rzędu 20-40 Mbit/s, choć w mniejszych miejscowościach standardem są łącza 1-5 Mbit/s), ludzie są przyjaźni, krajobrazy są przepiękne, a klimat zróżnicowany (od ciepłych mórz przez iglaste lasy po lodowce). Do tego jedzenie jest smaczne i tanie, a przy dłuższym pobycie za stosunkowo niewielkie pieniądze można wynająć naprawdę piękne domy lub mieszkania. Przytaczane przez nas informacje pochodzą z czterech miejsc, w których mieszkaliśmy w trakcie półrocznego pobytu: Acapulco, Todos Santos, Puerto Escondido oraz San Cristobal de Las Casas.
Ceny jedzenia w supermarketach są generalnie podobne do tych w Polsce (co tak naprawdę w Amerykach trafia się rzadko i z reguły jest drożej), a ich jakość jest porównywalna lub wyższa. Wyjątek stanowi tutaj pieczywo, którego w znanej nam formie brak (najbliższy mu jest nadmuchiwany powietrzem chleb tostowy) oraz owoce, które są tańsze niż w Polsce (za wyjątkiem jabłek i gruszek, które potrafią kosztować $2 za kilogram). Mnie szczególnie cieszyły niskie ceny winogron ($1 – 1.5 za kilogram) oraz dostępność różnych odmian bananów (w tym “krótkich”, dominikańskich w cenie $1 – $1.3 za kilogram).
Wybór produktów podobny jest do tych, które można znaleźć w sklepach w USA, co oznacza, że większość żywności jest wysoko przetworzona. Nie jest to jednak problem, bo w każdym meksykańskim mieście znajduje się dobrze zaopatrzone w owoce i warzywa mercado (rynek), na którym ceny są oczywiście niższe niż w sklepach.
Najtańszą sieć sklepów, podobną polskim dyskontom Lidl czy Biedronka stanowi Bodega Aurora (obecna w innych krajach Ameryki Centralnej pod marką Maxi Despensa lub Maxi Pali). Półkę średnią, która często oferuje także żywność organiczną i dobrej jakości mięso, stanowi na przykład Superama lub Chedraui, standardem porównywalne do polskiego Piotra i Pawła lub Bomi. Od dyskontów poza cenami (o kilka procent wyższymi) odróżnia je przede wszystkim szerokość oferty (np. dobra wołowina z USA, świeże ryby), choć muszę przyznać, że ta także w Aurora Bodega była zadowalająca.
Największą wadą przetworzonej żywności dostępnej w Meksyku wydaje mi się duża i powszechna zawartość cukru. Tutaj zawiera go nawet Danone Activia i większość jogurtów naturalnych. Na szczęście w większości sklepów można znaleźć przynajmniej jeden jogurt bez cukru.
Ponadto w Meksyku obecny jest także Walmar czy Office Depot, a ceny oferowanych w nich produktów są około 20-30% wyższe niż w USA (czytaj: bez tragedii).
W tym wypadku Meksyk nie ma się czym pochwalić i jako takich piekarni w większości miast brak. Zamiast nich znajdziemy mnóstwo torilleri, w których można kupić tortille z kukurydzy i mąki pszennej. Bardzo możliwe, że w dużych i bogatszych miastach typu Mexico City, Monterrey czy Guadalajara znajdziemy piekarnie w stylu europejskim.
Generalizując jedzenie w restauracjach w Meksyku jest stosunkowo tanie i smaczne. Dotyczy to w zasadzie każdego pułapu cenowego i standardu. Nawet na ulicznych straganach czy w bazarowych budkach, których nie brakuje w żadnym mieście i miasteczku, łatwo znajdziecie dobre przekąski za kilka złotych (np. enchiladas con pollo kosztujące około 1 zł za sztukę czyli burritos za 3-4 zł).
Jeśli szukacie pełniejszych, bardziej wartościowych posiłków wypatrujcie przybytku podobnego polskiej jadłodajni zwanego comedor (od comer – jeść). W menu znajdziemy z reguły smacznego pozycje w cenie około 10 – 20 złotych. Jeżeli zależy wam na zjedzeniu czegoś szybko szukajcie z kolei miejsca oferującego comida corrida (od correr – biegać). Nie brak oczywiście miejsc drogich i ekskluzywnych.
W tym miejscu nie może zabraknąć chyba najsmaczniejszego elementu kuchni meksykańskiej, czyli… soków owocowych 🙂 Oferujących je stoisk jest wszędzie pełno, napoje są sycące, świeże i smaczne, a ceny zachęcające. W Acapulco za pół litra jugo verde z pietruszki, ananasa, miodu, selera i pomarańczy płaciliśmy 30 pesos, czyli około $2.
Fanom zdrowej żywności możemy polecić ogólnomeksykańską sieć 100% Natural, w której w cenie od 25 zł wzwyż można zjeść naprawdę pyszne posiłki (nie tylko wegetariańskie, także świetne ryby). W San Cristobal de Las Casas warto zajrzeć do Entropii, w której za około 30 złotych można zjeść naprawdę dobre naleśniki na słono, steaki czy spaghetti, którym będzie towarzyszyła lampka wina lub shot wódki czy tequili 🙂 Todos Santos to z kolei zupełnie inna bajka, jako że jest to tierra gringa, gdzie można znaleźć dania zarówno z kuchni włoskiej, francuskiej jak i… perskiej. Tutaj jednak przyda się także grubszy portfel.
Sytuacja mieszkaniowa, w każdym z 4 miejsc, w których przebywaliśmy była inna. Pewne jest to, że w Meksyku można stosunkowo łatwo znaleźć miejsca o dobrym standardzie i dobrej cenie. W porównaniu z USA czy krajami Ameryki Centralnej to istny raj. Zupełnie nie sprawdził się tu AirBnb, bo nawet przy miesięcznym pobycie w średniej cenie jednego pokoju czy łóżka w tanim hostelu można łatwo stosunkowo znaleźć cały dom.
W Acapulco prze miesiąc mieszkaliśmy w mieszkaniu 2 pokojowym z dużym salonem połączonym z kuchnią, bez A/C ale za to z widokiem na całe miasto i prywatnym zejściem do oceanu. Za jeden pokój płaciliśmy 100 euro na miesiąc. A to dlatego, że mieszkaliśmy z dwiema Meksykankami. Gdy później szukaliśmy czegoś tylko dla siebie przedstawiano nam wiele ofert w nowym budownictwie, w apartamentowcach z basenem w cenie około $450-600 za 2 pokoje. W tej cenie pojawiały się także oferty małych domów z basenem!
Nasz dom $1000 per miesiąc przy 2 miesiącach, dłużej pewnie taniej. Bez Internetu da się znaleźć coś w Todos Santos za $450-600, choć nasz znajomy Kevin w centrum miasteczka na 6 miesięcy miał mały domek z netem za $375. Trzeba się rozglądać, bo w podobnej cenie można znaleźć bardzo różniące się standardem oferty.
Trochę inaczej wyglądała sytuacja w Puerto Escondido, gdzie mieliśmy problemy ze znalezieniem czegoś naprawdę dobrego. Z jednej strony oferty w dzielnicy gringos Rinconada były albo kiepskie (1 pokojowy domko-pokój za $450/msc) albo drogie ($1000 za miesiąc) albo w dobrej cenie i ładnym miejscu, ale jedynie na dłuższy okres (4-6 miesięcy, kiedy to gringo uciekają przed upałami z powrotem na północ). Natomiast oferty w znacznie ciekawszej dzielnicy La Punta ($450 – 700/msc) za ładny domek miały te dwie podstawowe wady, że był tam dostępny jedynie współdzielony internet satelitarny o bardzo zmiennej, ale nigdy wysokiej, prędkości, a także to, że dzielnica ta miała udokumentowaną historię włamań (z truciem psów włącznie). Jej największą zaletę stanowiła wyluzowana atmosfera oraz bliskość surf break’u Punta Zicatela, który stanowił dogodne miejsce do ćwiczeń dla początkujących (przy mniejszych falach).
Jeżeli chodzi o San Cristobal de Las Casas to nie wiemy jak wygląda sytuacja z wynajmowaniem mieszkań lub domów, gdyż zatrzymaliśmy się tu tylko na tydzień, który spędziliśmy w jedynym hostelu, który zgodził się na obecność naszego psa (Casa Vegano Sol). Tutaj za tygodniowy pobyt zapłaciliśmy jakieś 2000 pesos, czyli około $125.
1 Comment
Czy jesteście jeszcze w Meksyku?