Kurs kitesurfingowy chodził mi po głowie od dłuższego czasu. Jest coś pociągającego w tym sporcie, ekscytującego i wyzwalającego.
Zdecydowałam się skorzystać z tego, że akurat spędzam lato na Ferteventurze, jednym z najpiękniejszych miejsc w Europie do uprawiania kitesurfingu.
Doszłam do wniosku, że najlepsza możliwość to taka, by iść na kurs z kimś z kim potem będzie można przedyskutować kite’owe tematy i może popróbować popływać razem. Tak wydawało mi się ciekawiej i bezpieczniej.
Początkowo próbowałam szukać wśród znajomych w El Cotillo, ale żadna ze znanych mi tam osób, nie podzielała mojego zainteresowania kite’m. Pomyślałam, że grunt to się nie zniechęcać, puścić wodze i pozwolić rzeczom się dziać.
Któregoś dnia wracając z plaży Piedra Playa naszło mnie, by w końcu zajrzeć do szkoły kitesurfingowej, którą od długego czasu miałam na oku. Wiedziałam już, że szkoła ta ma bardzo dobre opinie. Przywitał mnie mało wygadany człowiek, po którym już na pierwszy rzut oka widać było, że jego żywiołem zedecydowanie nie jest stanie za ladą kite shopu. To był mój przyszły instruktor, Lorenzo.
Ostatecznie wymegocjowaliśmy 4-dniowy kurs dla dwóch osób w cenie kursu grupowego. Wpisałam się w grafik na 25 lipca razem z moim znajomym… którego jednak jeszcze wtedy nie było.
Jak go znaleźć? Na facebokowej grupie Kitesurf Nomads dałam ogłoszenie o moich poszukiwaniach i lada moment odezwał się do mnie Patryk (również członek grupy Cyfrowi Nomadzi), który jak się okazało miał podobne zamiary i szukał miejsca, by odświężyć swoje kite’owe umiejętności, bo ponoć robił gdzieś, kiedyś kurs, ale zdążył zapomnieć. Patryk zdecydował się przyjechać.
Spotkaliśmy się 24 lipca w El Cotillo i zamieszkaliśmy na chwilę razem. Następnego dnia o 10:00 rano mieliśmy już pierwsze spotkanie z kitesurfingiem na Fuercie i naszym instruktorem, Lorenzo.
https://www.instagram.com/p/BXEJh3cl5j5/?taken-by=cyfrowinomadzi
Kitesurfing to sport nie tylko trudny technicznie, ale też wymagający sporej wiedzy teoretycznej. Chciałam mieć już jakąś orientację w teorii zanim znajdę się na kursie, dlatego zadzwoniłam do znajomego, który na kite’ach lata od dobrych paru lat i powiedziałam mu o moich planach.
Polecił mi, by zanim zacznę kurs kitesurfingowy, przeczytać książkę Kitesurfing bezpieczny i łatwy Piotra Kunysza i przesłał listę filmów z YouTube do obejrzenia przed kursem. Niestety okazało się, że książka nie jest dostępna w wersji elektronicznej, więc po przewertowaniu Amazona padło na anglojęzyczną How to Kitesurf on Land, Sand, Water and Snow: the Fast, Safe, Easy Way to Learn to Kitesurf, Kiteboard and Snow Kite Shawn’a Tieskottera.
Wybór książki okazał się trafiony i pozwolił mi przerobić teorię kite’a. W ramach przygotowań wieczorami oglądałam dziesiątki filmów na YouTube, by się trochę wczuć. Przyglądałam się też uważniej kitesurferom na plaży w El Cotillo.
Stawiliśmy się z Patrykiem w szkole o 10:00 rano. Lorenzo i Chiara dobrali nam właściwy trapez i resztę osprzętowania i po chwili zapakowani w odskulowego żółtego Land Rovera ruszyliśmy z Lorenzo w kierunku lagun przy latarni Faro de El Toston.
Atmosfera od pierwszych minut była świetna. Lorenzo okazał się człowiekiem całkowicie kite’m zafascynowanym i mimo tego, że uczy od wielu lat, nadal pełnym entuzjazmu, którym zarażał nas od pierwszej chwili, gdy znaleźliśmy się w samochodzie. Rozmawialiśmy po hiszpańsku, trochę po angielsku a Lorenzo wrzucał w międzyczasie gdzieniegdzie swoje włoskie “perfecto!”. I tak w klimacie “Vamos, vamos! Perfecto, perfecto!” zaczął się nasz kurs.
https://www.instagram.com/p/BW-RhozFU7H/?taken-by=cyfrowinomadzi
Różne szkoły, różne podejście do trenowania. My z kitem „próbnym” czyli z treningówką spędziliśmy nie więcej niż 30 minut. Dowiedzieliśmy się jak nim sterować, jakie ruchy wykonywać. Chwilę później staliśmy już w uprzęży z prawdziwym kite’m.
Patryk robił kurs po raz drugi i był już trochę oblatany, dlatego z pierwszymi krokami radził sobie świetnie. U mnie też było nie najgorzej. Moc kite’a potrafi wystraszyć, ale jakieś minimalne poczucie komfortu dawało mi to, że przy próbowaniu nowych manewrów byłam przypięta do Lorenzo lonżą, co minimalizowało ryzyko, niespodziewanego wyskoczenia w powietrze, gdybym zrobiła coś głupiego.
Drugiego dnia trenowaliśmy start latawca „na sucho” czyli na lądzie. Opanowaliśmy wszystkie przepisowe manewry, które powinny wejść w scenariusz kursu dla początkujących.
Ten dzień był dla mnie sporym hardcorem. Postanowiłam nie tracić czasu i próbować, próbować, próbować, ile sił, aż wszystko będzie działać tak jak należy.
Czułam, że moje szanse są niewielkie i wątpiłam w to, że dam radę powtórzyć to w wodzie, ale nie dawałam tym myślom wkręcić się na dobre. Poza tym u mnie to działa tak, że wieczorami dywaguję i mam obawy, a gdy już mam na sobie trapez humor mi się zmienia na pełen zapał. To chyba dobry znak.
https://www.instagram.com/p/BXEQG7BlKBr/?taken-by=cyfrowinomadzi
Dzień wielkiej próby! Tego dnia do kite’a doszła deska. Ćwiczyliśmy start w płytkiej i dość przyjaznej lagunie. Mieliśmy dość słaby wiatr, ale przy mojej wadze, wystarczający. Trenowaliśmy na 11-stce (rozmiar kite’a).
To było moje pierwsze doświadczenie z deską (oprócz surfingowej), nigdy nie jeździłam na snowboardzie, więc było mi naprawdę trudno. Kontrolowanie tak wielu elementów na raz, ile trzeba ogarnąć przy starcie w wodzie, jest naprawdę wymagające. Do tego wiele rzeczy jest zupełnie sprzecznych z tym, co podpowiada intuicja. To ciężka praca nad wyrobieniem nowych nawyków.
Pierwszego dnia udało mi się stanąć na desce tylko na kilka sekund. Po chwili zdezorientowana lądowałam w wodzie. Nie dlatego, że nie wiedziałam co zrobić, ale dlatego, że gdy już stałam i płynęłam ogarniało mnie takie „Wooow!”, że zapominałam co mam zrobić dalej i traciłam kontrolę nad latawcem, co kończyło się crashem. Podobno całkiem normalne.
Lorenzo okazał się bardzo cierpliwym instruktorem. Trenowaliśmy starty bez końca, raz za razem, nie tracąc ani chwili. Okazał się też świetnym kibicem. Naprawdę zależało mu na tym, byśmy kurs ukończyli z konkretnymi umiejętnościami.
To był bardzo wyczerpujący dzień. Po powrocie do domu miałam wątpliwości, czy dam radę. Wróciłam do moich filmów na YouTubie przyglądając się jeszcze raz wszystkiemu uważnie.
https://www.instagram.com/p/BXDjEZUFzQj/?taken-by=cyfrowinomadzi
Przyszłam dość zniechęcona ostatnim dniem i tym, że poprzednio udało mi się wstać tylko raz i tylko na kilka sekund. Długo zastawialiśmy się na plaży czy dobrze wieje, czy wiatr jest wystarczający. Byłam trochę zniechęcona, ale gdy ostatecznie zdecydowaliśmy, że zostajemy i będziemy próbować, nagle coś się zmieniło o 180 stopni. Zniechęcenie po prostu się rozprysło i znów włączyło się „Wow!”.
https://www.instagram.com/p/BXOaeqSlDS9/?taken-by=cyfrowinomadzi
Udało mi się stanąć na desce za pierwszym razem i tak już było cały czas tego dnia. Wszystkie starty poszły gładko, już praktycznie intuicyjnie. Zrobiłam wiec krok do przodu. Teraz miałam nauczyć się jak utrzymać latawiec i bar w odpowiedniej pozycji, płynąć, zatrzymać się, kiedy chcę i zawrócić. Brzmi prosto, prawda? Dla kogoś kto nie ma doświadczenia z deskami, nie jest.
Cały dzień upłynął na startowaniu, przepłynięciu kilkudziesięciu metrów, zatrzymaniu się i zawracaniu. To podstawowe umiejętności, które pozwalają później na samodzielne pływanie w lewo i w prawo.
Myślę, że aby pływanie w lewo i w prawo szło mi gładko potrzebuję jeszcze około 2 lekcji. Potem mogę zaczynać pływać sama bez instruktora. Najważniejsze, że tego dnia przekonałam się, że potrafię!
Moim celem podczas tego kursu było przede wszystkim, by przekonać się czy kitesurfing to coś dla mnie i jak szybko się uczę. Kurs trwał zaledwie 4 dni, każdy około 4 godzin (choć nikt nie stał z zegarkiem i trenowaliśmy tak długo, jak było widno i do oporu, czyli na tyle na ile starczyło sił). Taka długość kursu pozwala na sprawdzenie i przekonanie się jak to wygląda w praktyce i czy ma się ochotę na więcej.
Dla mnie największy cel został osiągnięty: przekonałam się, że uczę się dość szybko i mimo tego, że nie miałam wcześniej doświadczenia ze snowboardem ani żadnymi formami latawców, ostatecznie mam spore szanse i ochotę na więcej!
Garść szczegółów: Cena kursu to 380 euro/osoba z ubezpieczeniem i sprzętem. Cena każdego dodatkowego dnia: 65 euro/osoba. Tryb: b. intensywny. W trakcie kursu przerobiliśmy wszystkie podręcznikowe aspekty dotyczące bezpieczeństwa. Jakość sprzętu: bardzo dobra. Komunikacja: b. dobra (j. hiszpański i w mniejszym stopniu j. angielski). Instruktor: rewelacyjny.
Na Fuerteventurę dostać się można na przykład z Biurem Podróży ITAKA.