K.M.: Tak. Znalazłem się w Bangkoku dokładnie miesiąc wcześniej, w dzień swoich 25. urodzin. Data nie była przypadkowa – chciałem w ten sposób zaznaczyć moment, kiedy zostawiłem swoje poprzednie życie za sobą.
Tak. Tajlandia była pierwszym poważnym przystankiem w tej podróży. Wcześniej wybrałem się tylko na tydzień do Barcelony, aby sprawdzić, jak wygląda praca w obcym, niepolskim środowisku.
Założyłem Instagrama, aby podzielić się migawkami z tego nowego, ekscytującego dla mnie świata. Wcześniej nie byłem aktywny w social media w żaden sposób. Zrobiłem pewnego rodzaju eksperyment, upubliczniając coraz większe kawałki swojego życia w internecie, aż stało się to dla mnie normą. Ciekawsze przemyślenia zapisuję w prywatnym cyfrowym pamiętniku od około trzech lat.
K.M.: Początkowo – strach. Nigdy nie zapomnę pierwszego dnia w Bangkoku, kiedy wysiadłem z taksówki na chaotycznej tajskiej ulicy. Hałas, nieznośny upał, bród, wilgoć i zapach spalin dookoła. Każdy element życia na dalekim wschodzie był dla mnie nowy. Stanąłem na środku chodnika, rozejrzałem się dookoła i spytałem siebie w duchu: „Oto jestem, co teraz? Po co to wszystko?”. Do dziś nie potrafię zrozumieć swojego podejścia do pierwszej wyprawy. Poza biletem z Warszawy do Bangkoku nie miałem właściwie nic.
K.M.: Całość miała być jedną wielką improwizacją. Przyjechałem kompletnie nieprzygotowany. Nie miałem zielonego pojęcia o żadnym aspekcie życia w Tajlandii. Nie miałem nawet rezerwacji noclegu czy osoby na miejscu, o którą mógłbym cokolwiek spytać. Perfekcyjne urodziny… Z czasem strach i niepewność zostały wyparte przez te niesamowite uczucie spełnienia, wolności i podróżniczej euforii.
K.M.: Dorastając w małym, dość hermetycznym mieście, wytworzyłem w sobie pewien swoisty „głód” świata. W momencie, kiedy wybrałem się na studia do Poznania, potrzeba odkrywania została na jakiś czas zaspokojona. Po skończeniu studiów i rozpoczęciu etosu polskiego podatnika szara rzeczywistość okazała się zbyt brutalna. Rutyna spowodowała, że życie wydawało się przeciekać przez palce. Czegoś brakowało.
Wracałem myślami do momentu, kiedy na jeden semestr wyjechałem na wymianę studencką do Portugalii. Był to czas, kiedy pierwszy raz miałem okazję posmakować życia na dłuższy okres w obcym dla mnie miejscu. Uwielbiałem każdy dzień, który tam spędziłem. Wróciłem do Polski ze łzami w oczach. Nie chciałem wracać.
Brakowało mi tego uczucia życia w obcej kulturze i eksplorowania nieznanego.
Doszło do tego kilka elementów z mojego życia prywatnego oraz fakt, że zostałem wykopany z mieszkania, które wynajmowałem, bo rzekomo miało tam powstać studio fotograficzne. Świat dał mi sygnał, że przyszła pora na coś nowego.
Jakiś czas później usłyszałem o cyfrowych nomadach. Zacząłem szperać w internecie i zostałem oczarowany. Widzę zdjęcie jakiegoś gościa na plaży z laptopem na kolanach. Pomyślałem, że też tak chcę. Sprzedałem większość swoich rzeczy na aukcjach, niektóre zachowałem w kartonach na dnie piwnicy u swoich rodziców. Dwa miesiące później, z laptopem w plecaku i biletem w jedną stronę, żegnam się z siostrą na lotnisku w Warszawie.
K.M.: Staram się wybierać miejsca, w których uprzednio nie byłem, oraz oddalone od Polski na tyle, że stają się dla mnie atrakcyjne pod względem klimatycznym czy kulturowym.
Na miejscu priorytetem jest zorganizowanie odpowiedniego środowiska, które zapewni mi możliwość bycia produktywnym w obowiązkach, które mi przynoszą dochód. Następnie staram się skupiać na eksplorowaniu danego miejsca i kultury z nim związanej. Bardzo nie lubię, kiedy ktoś mnie traktuje jak turystę, który przyjechał na tygodniowe wakacje. Dużo czasu poświęcam na zawieranie lokalnych znajomości, które pozwolą mi doświadczyć danej okolicy w bardziej autentyczny sposób (na ile to możliwe w danym miejscu).
Czas organizuję sobie w sposób „biurowy”, pracując głównie w tygodniu i odpoczywając w weekend. Klienci, z którymi współpracuję, są w strefie czasu europejskiego, więc muszę również uwzględniać czas na wspólne audiokonferencje.
K.M.: Poza aplikacjami, które są używane głównie do pracy, mam szereg aplikacji ułatwiających życie, jakie prowadzę – od akomodacji (Airbnb, Facebook), przez aplikacje finansowe (Revolut, N26, aplikacje mojego banku), planowanie podróży (Kiwi, Skyscanner, Kayak, Wikiloc), organizację (Evernote, Apple Notes, aplikacje mailowe), komunikację (za wiele, aby wymieniać, zależne od regionu), po tworzenie treści (Lightroom, szereg aplikacji pod social media) i oczywiście słowa kluczowe w wyszukiwarce Google.
K.M.: Regularna aktywność fizyczna jest dla mnie niemal święta. Z racji, że moja praca ma charakter siedzący, co nie jest korzystne dla zdrowia, kompensuję to sobie różnymi rodzajami treningów. Nie mam pojedynczego sportu, któremu jestem całkowicie poświęcony, jednak zauważyłem od ostatnich 4 lat dużą tendencję ku wszelkim sportom walki. Zaczęło się niewinnie, od boksu tajskiego, jednak podążyło w stronę mieszanych sztuk walki (kickboxing, brazylijskie jiu-jitsu, zapasy, boks). Jeśli nie mam możliwości treningu w klubie walk, biegam bądź przerzucam ciężary.
K.M.: Tworzeniem oprogramowania dla korporacji. Współpraca na zasadzie B2B zapewnia mi spokój i płynność finansową.
Na pewno kraje Azji i Ameryki Łacińskiej. W kulturze Orientu znajdziemy kraje najbardziej atrakcyjne finansowo, takie jak Wietnam, Indonezja czy Filipiny.
Jeśli chodzi o Amerykę Południową, to najlepiej pewnie wypadną Kolumbia i Peru. Najdroższe miejsca, w jakich byłem, to Japonia, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Korea Południowa.
Trudno naprawdę zawęzić dany kraj do konkretnych cyfr z racji różnych nawyków wydawania pieniędzy. Malediwy kojarzą się z ekstremalnie drogim miejscem, jednak rzeczywistość nie jest taka, jak się ludziom wydaje. Nurkowałem, oglądając ściany rafy koralowej przy resorcie, w którym pobyt kosztuje od 50 tysięcy dolarów za noc. Ta sama rafa, ryby i woda kosztowały mnie 10 dolarów za paliwo do motorówki dla kolegi, którego poznałem na jednej z wysp.
Wyjście ze strefy cen turysty i poznanie lokalnych ludzi jest najlepszą opcją dla naszego portfela.
K.M.: 1000 dolarów to takie rozsądne minimum. Im więcej wiemy o danym miejscu, tym mniej zapłacimy. Improwizacja jest najdroższa.
Bardzo dużo zależy od preferencji spędzania czasu i nawyków wydawania pieniędzy. Można zapłacić 15 zł za nocleg w wietnamskim hostelu albo 500 zł za resort w tej samej miejscowości.
Warto mieć na uwadze posiadanie przynajmniej dwumiesięcznej poduszki finansowej, bo sytuacje losowe się zdarzają.
K.M.: Cała ta eskapada jako cyfrowy nomada to zmieniające życie doświadczenie. Ważne jest dla mnie to, aby zapamiętać te wszystkie piękne momenty, spędzić czas w taki sposób, aby wniósł on dla mnie jakąś wartość. Chciałbym zebrać to, co uważam za najlepsze z obcych kultur, i zacząć to stosować w swoim życiu, powrócić finalnie do domu w lepszej wersji.
Czasem zwyczajnie biegam z aparatem i zapisuję migawki, pracuję na swoje wspomnienia. Mam świetną możliwość fuzji pracy z podróżami, jednak jestem świadom, że to się kiedyś skończy. Wycisnę z tej cytryny tyle, ile dam radę.
Chciałbym wieść szczęśliwe, wartościowe życie. Nie planuję konkretnych wydarzeń na określone lata. Nastąpiły pewne zmiany w mojej osobowości, w związku z czym wiele z moich poprzednich planów się przedawniło. Na pewno chciałbym uporać się ze swoimi demonami, zachować ciekawość świata i może zacząć pracować na wspólne wspomnienia z kimś jeszcze.
K.M.: Na Filipinach, na małej surferskiej wysepce o nazwie Siargao. Miałem możliwość powrotu przed koronawirusem do kraju, jednak świadomie zdecydowałem przeczekać sytuację, będąc odizolowanym tutaj.
K.M.: Jeśli o mnie chodzi, to nie. Wypracowałem pewien model podróży, który służy mi niezawodnie, biorąc pod uwagę styl życia, jaki prowadzę aktualnie. Możliwe, że będę musiał dokonać pewnych zmian w związku z aktualną sytuacją.
Świat jednak nigdy nie będzie już taki sam i myślę, że sposób życia i podróżowania globalnie się zmieni. Przed pandemią większość zależała od mojej woli. Aktualnie muszę się dostosowywać do rozporządzeń konkretnych krajów. Obawiam się, że koronawirus wywoła w przyszłości delikatną ksenofobię lokalnych społeczności względem turystów czy podróżników. Może to wpłynąć na turystykę w pewnych obszarach i obniżyć ogólną satysfakcję z podróży.