Granicę z Gwatemalą przekroczyliśmy w miasteczku Ciudad Cuauhtemoc. Niczym nie przypominała ona żadnych innych przejść granicznych, które znaliśmy do tej pory. Samo określenie tego miejsca jako przejście graniczne, w kontekście sytuacji, jaką tam zastaliśmy, wydało nam się bardzo zabawne.
Tuż przed granicą po meksykańskiej stronie jest duże, zaniedbane targowisko, chyba jedno z najbrzydszych miejsc w Meksyku, jakie widzieliśmy. O dziwo, ktoś kto je nazywał na pewno miał poczucie humoru, bo nadał mu nazwę Buena Vista, czyli piękny widok, a wyglądało tak…
Po stronie gwatemalskiej trwało coś w rodzaju festynu. Sam przejazd był zamknięty dla samochodów, bo właśnie odbywał się tam… maraton.
Granicę można było jednak przekraczać pieszo. Panowała luźna atmosfera festynu, nie wydawało się, żeby ktoś w ogóle sprawdzał tu komuś dokumenty. Ze strony gwatemalskiej dochodziła naprawdę głośna muzyka. Dowiedzieliśmy się, że będziemy czekać około dwóch godzin. Byliśmy głodni i nie mieliśmy przy sobie pieniędzy. Co więc zrobiliśmy? Zostawiliśmy auto na granicy i poszliśmy coś zjeść na stronę gwatemalską po drodze pytając strażników, w którą stronę do bankomatu. Po śniadaniu wróciliśmy do samochodu, a gdy maraton się skończył przeszliśmy odprawę.
O dokumenty naszego psa nikt nawet nie zapytał, a weszliśmy do pomieszczenia pograniczników razem z Django. Odprawa odbyła się szybko i bez problemu i chwilę później już byliśmy w drodze.
Po przekroczeniu granicy z Gwatemalą najbardziej nie rzuciła nam się w oczy ani zieleń ani inny niż znaliśmy do tej pory krajobraz, ale to, że wszelkie przydrożne kamienie i skały, a czasem i całe ściany skalne ktoś pomalował farbą na czerwono, fioletowo lub zielono. Wymalowane na nich napisy to nazwy partii politycznych i hasła nawołujące do głosowania na daną partię.
Z Vincem spotkaliśmy się w kawiarni, z piękną panoramą na miasteczko Quetzaltenango. Bartek szybko znalazł z nim wspólne tematy, bo jak się okazało nasz przyszły gospodarza oprócz pojazdów 4×4 pasjonują też dalekie podróże.
Samo Quetzaltenango, nazywane przez Gwatemalczyków zdrobniale Xelą, położone jest w Kordylierach jest na 2300 m n.p.m, co sprawia, że temperatura w ciągu dnia nie przekracza 25 °C. Przerwa od upałów była już dlwa mnie wystarczającym powodem, żeby się tu na chwilę zatrzymać.
Puntem orientacyjnym w mieście jest Parque Central, niewielki skwer, wokół którego znajdują się kawiarnie, m.in. pierwsze odwiedzone przez nas w mieście miejsce, przyjemna i przestronna kawiarnia Barista, która od razu wydała nam się idealnym, jak na tę część świata, miejscem do pracy.
Zaskoczyły nas trochę w Xeli ciekawostki architektoniczne. Zupełnie nie spodziewaliśmy się, że w niewielkim miasteczku w Ameryce Środkowej natkniemy się na przykład na rzymską Świątynię Minerwy… Podsumowując, pierwsze wrażenie było dość ciekawe i zachęcające do tego, aby się tu zatrzymać. Duże miasta nie są naszym celem i wolimy ich unikać, ale po dłuższej przerwie od komputera i internetu, zbliżał się czas, kiedy trzeba będzie znów usiąść do pracy.
Jeśli checie wiedzieć ile kosztuje nomadyczne życie w Gwatemali zapraszamy do przeczytania tej notki.