
Zapraszam na rozmowę z Mariuszem Łukomskim z Palto 🙂 Na YouTubie ląduje nagranie całej naszej rozmowy!
M: Dzień dobry, cześć wszystkim!
M: Dokładnie tak. Właściwie od tego miesiąca znajduje się w lesie, w miejscu dość odciętym od cywilizacji. Stacjonuję obecnie w drewnianej chatce w Borach Tucholskich.
Przez ostatnie kilka lat byłem cały czas w ruchu, dużo podróżowałem. Jednak trochę czasu zajęło mi zbudowanie całego mechanizmu firmy w taki sposób, aby doprowadzić do takiego stanu rzeczy, jaki jest obecnie. Cała historia jest dość długa.
To do czego zawsze dążyłem to uzyskanie upragnionej wolności w pracy.
Myślę, że słowem kluczem w tej sytuacji jest dobry manager. Taki, którego mogę obdarzyć pełnym zaufaniem.
Żyjemy w świecie, w którym technologie są już na tyle rozwinięte, że wiele działań można koordynować z daleka, na odległość, jedynie mieć swoją prawą rękę, która wykona pewne rzeczy stacjonarnie.
M: W moim przypadku wyglądało to tak, że sięgając do początków historii, jak odpalałem firmę, to byłem jeszcze kompletnym dzieciakiem.
Zaczynałem od 30 koszulek z logotypem Palto, ze śmieszną grą słów, która wbiła się w różne subkultury, których sam byłem uczestnikiem. I tak rozpoczęła się ewolucja, która była oczywiście zapoczątkowana ciężką pracą. Pierwsze projekty były przygotowane z myślą głównie o znajomych projektowane na młodzieńczej zajawce.
Potem założyłem działalność gospodarczą, zacząłem organizować eventy, zawody i tak to się zaczęło i z czasem zaczęło nabierać charakteru ogólnopolskiego.
Po czterech latach nastąpił kolejny etap. Zdecydowaliśmy się otworzyć sklep w Warszawie. Początkowo miał to być show room, miejsce, gdzie można byłoby nasze ubrania zobaczyć i przymierzyć. Z tego pomysłu ewoluował duży sklep multibrandowy, w którym spędzamy dużo czasu, planując kolejne kolekcje i zarządzając wszystkim.
W końcu udało mi się dobrać odpowiedni komplet ludzi i zorganizować to w taki sposób, że udało mi się wytworzyć cały mechanizm dystrybucji i rozdzielić wszystkie obowiązki. Udało się stworzyć machinę, którą dało się zautomatyzować, przy minimalnym udziale z mojej strony.
Na chwilę obecną wszystko się dzieje samo, mechanizm działa. Moim managerem sklepu jest mój przyjaciel, a finanse kontroluje mój brat, więc o bardziej zaufaną osobę ciężko.
Ja przebywam w lesie i zajmuje się kwestiami, które dają mi największą przyjemność przede wszystkim tworzeniem nowych wzorów projektów oraz marketingiem. Dbam o to, żeby było nas widać, budową wizerunku przez rejestrowanie naszej działalności i szerzeniem jej dalej.
Zawsze towarzyszą mi inne osoby, które pomagają z wideo, edycją graficzną. Łączymy siły, tworząc nowe rzeczy, odbywa się to w luźnej, przyjaznej atmosferze. Teraz praca zamieniła się w luz, zabawę, przygodę. I tak to sobie właściwie płynie.
W tym wszystkim nie ma miejsca na czynnik stresogenny. Unikamy go jak ognia.
M: Kiedy pracowałem w kinie, miałem 16 lat więc daleko mi było do podejmowania jakichkolwiek decyzji i życiowych planów.
Jednak już od małego miałem różnego rodzaju zajawki. Zawsze kochałem góry i byłem mocno związany ze snowboardem. W młodości byłem fanem marek związanych z deskorolką czy snowboardem. Zawsze ciągnęło mnie w stronę moich pasji, ale oczywiście nie myślałem wtedy o tym, że mogę połączyć zajawkę z pracą.
To właśnie ta praca w kinie pokazała mi, że w taki sposób w przyszłości nie chcę pracować i zrezygnowałem.
Dość zabawnie, bo z baru przeskoczyłem do piwnicy, bo w tym samym miejscu, gdzie kino prowadzimy teraz sklep.
Ten proces i wizja jakbym chciał, żeby wyglądało moje życie, długo we mnie ewoluowało, ciężko wskazać jeden czynnik, który miał decydujące znaczenie, wiele bodźców i doświadczeń miało na to wpływ.
M: Zawsze miałem zakorzenioną w sobie potrzebę wolności, pragnąłem być człowiekiem maksymalnie wolnym i chciałem doświadczać życia w najlepszym wydaniu, ale to w moim przekonaniu, najlepszym wydaniu. Uwielbiałem doświadczać. I tych dobrych i tych gorszych chwil. Bliskie były mi podróże, góry i natura. To natura zawsze mnie fascynowała i poczułem potrzebę bliższego obcowania z nią.
W tym długim procesie doszedłem do wniosku, że wolność jest na tyle ważna, wręcz bezcenna, że moim priorytetem musi być ustawienie pod nią mojego życia i pracy, zrozumienie, że kosztem ilości zarabianych pieniędzy ja kupuję sobie czas, coś co jest dla mnie ważniejsze niż pieniądze. Mimo że dzielę się większą ilością zarabianych pieniędzy z managerem i zatrudniamy coraz większą ilością współpracowników.
Dzielę się zarobionymi pieniędzmi, gdyż postanowiłem kupić sobie czas i tym samym, życie jakim zawsze chciałem żyć.
W pewnym momencie, kiedy miałem 20-kilka lat byłem w dołku. Kiedy byłem przepracowany, kiedy sklep był w apogeum rozwoju, kiedy wszystko było na mojej głowie, przed rekrutowaniem zespołu. Byłem zmęczony i zestresowany. Było tego za dużo. Doszło do mnie, że nie jest to tego warte, żeby się tak przepracowywać. Jestem młody, chcę doświadczać jak najwięcej.
Nigdy do moich marzeń nie zaliczało się życie high life, kupowanie nowego BMW, które zazwyczaj są celem ludzi, ludzie widzą bogate życie w zakupie kolejnych dóbr materialnych. Wiedziałem od początku, że taka droga nie jest dla mnie.
Kiedy już miałem osoby do pomocy, kiedy wiedziałem, że stać mnie finansowo i mentalnie na odważniejszy krok poczułem, że to ten moment, w którym w końcu chcę doświadczyć prawdziwego życia. Pokryło się to z zakupem kampera, który początkowo miał służyć do celów firmowych, do przewozu ubrań, ale okazał się potem moim domem na dłuższy czas.
M: Mieszkanie w kamperze zredefiniowało moje podejście dotyczące życia i podróży. Samochód kupiłem z moją dziewczyną i wyjechaliśmy wspólnie w miesięczną podróż. Byłem tak zafascynowany życiem w busie, że miałem ochotę wszystko rzucić i sprzedać.
Nie poczyniłem tak drastycznych kroków, ale coraz więcej czasu zacząłem spędzać w samochodzie, zrozumiałem, że otaczamy się olbrzymią ilością rzeczy dookoła nas, które tak na dobrą sprawę wiążą nas pod kątem odpowiedzialności za nie.
Zminimalizowałem moje życie, odkryłem swój prywatny raj w tej, mimo że drobnej przestrzeni, która jest w busie, to jednocześnie odczuwając przy tym pełną wolność.
W busie zamknąłem to wszystko, co mi do życia potrzebne. Egzystujesz sobie w symbiozie z przestrzenią. Wokół busa masz kontakt z przyrodą, z ludźmi, dzięki tej przygodzie otworzył się całkowicie nowy pogląd życiowy pt.:
“MINIMALIZM, WOLNOŚĆ, CZAS, DOŚWIADCZENIA, LUDZIE!”
Gdybym miał wybierać co zrobić, czy kontynuować działalności firmy w Warszawie, zarabiać większe pieniądze i mieszkać w stolicy Polski, a żyć w busie, podróżować i grać na przykład na bębenku na skwerku w jakimkolwiek mieście, żeby mieć na paliwo, to bez wahania wybrałbym tę drugą opcję.
M: Zdecydowanie się zgadzam. Jest to najlepsza lekcja, która przewartościowuje twoje życie. Zdajesz sobie nagle sprawę, po co to wszystko, jeśli ja chcę tylko wolności, natury.
Szczęście leży zupełnie gdzieś indziej, niż tam gdzie ludzie go szukają.
Jeśli człowiek spróbuje podróżowania w całym znaczeniu tego słowa, które polega na wyjściu ze swojej strefy komfortu, poddaniu się niewiadomej, to w człowieku budzą się pewne instynkty. Tak smakuje prawdziwe życie.
1 Comment
[…] Życie w vanie. Biuro w lesie. Rozmowa z Mariuszem Łukomskim. […]