Otoczona dziewiczymi lasami deszczowymi Laguna Miramar jest jednym z ostatnich nietkniętych przez człowieka w całym Meksyku i Ameryce Centralnej miejsc. Nieskazitelnie czyste jezioro o lazurowo-błękitnej wodzie położone jest pośród gór Montes Azules, w południowej części meksykańskiego stanu Chiapas, pod granicą z Gwatemalą. Tak samo laguna, jak i dżungla Lacandon nadal szczętnie skrywają przed człowiekiem wiele starożytnych tajemnic przodków Majów.
Perspektywa spędzenia czasu nad krystalicznie czystym jeziorem w nietkniętym przez cywilizację miejscu wydała nam się po prostu wspaniała i plany dotarcia nad Miramar zaczęliśmy przygotowywać jeszcze w San Cristobal de Las Casas. Wiedzieliśmy, że nie będzie łatwo, bo do laguny nie prowadzi żadna droga. Ostatnią miejscowością jest Emiliano Zapata, zapatystowska wioska Majów, stamtąd prowadzi szlak turystyczny, który często można dzielić z bydłem, bo teren przez który biegnie jest wykorzystywany przez mieszkańców jako pastwiska.
Z San Cristobal pojechaliśmy do miejscowości w Ocosingo, a stamtąd szutrową drogą trzeba jechać około 6-8 godzin do Emiliano Zapata. Samo dotarcie tam jest już przygodą samą w sobie. Przejeżdżamy przez zapatystowskie wioski, przez rzeki, góry, mijamy pełzającego drogą węża…
Do Emiliano Zapata przyjeżdżamy o zmierzchu. Znajduje się tu biuro inicjatywy ekologicznej, która umożliwia dostęp do jeziora. Inicjatywą kieruje Presidente del Turismo. Jego biuro to drewniana chatka, kilka krzeseł oraz pomocnicy z wioski. Siadamy przy stole, rozmawiamy o treku nad jezioro i płacimy opłaty. Decydujemy sie na trzy noclegi pod namiotem i wycieczkę po lagunie z przewodnikiem łódką.
Rozkładamy namiot obok drewnianych domków w zakolu rzeki. Zasypiam przysłuchując się dźwiękom, które do mnie docierają, wrzeszczą małpy, brzęczą owady, ptaki szczerbioczą, pohukują, ćwierkają, pogwizdują…
Rano ruszamy w stronę laguny. Na ścieżkę odprowadza nas przewodnik. Rozmawiamy o prozapatystowskiej społeczności Majów, która tutaj mieszka. Mijamy kobiety w tradycyjnych strojach, które razem z dziećmi dźwigają z lasu stosy drewna. I mężczyzn, którzy idą do lasu z maczetami..
Jest dopiero 9:00 rano, ale zaczyna się już robić upalnie. Idziemy przez pola kukurydzy, pastwiska, mijamy święte dla Majów drzewa ceibo, które według ich wierzeń łączą Ziemię z niebem, przechodzimy przez bujny i parny deszczowy las, aż naszym oczom ukazuje się lazurowe i piękne jezioro.
Zrzucamy plecaki i idziemy się wykąpać. Woda w jeziorze jest krystalicznie czysta i ciepła jak w wannie.
Potem rozbijamy obozowisko. Idziemy do lasu nazbierać suchego drewna, pożyczamy maczętę i przygotowujemy drewno na opał.
Misja rozpalenia ognia zakończona powodzeniem.
Cały dzień spędzamy odpoczywając, pływając jedząc i chodząc po okolicy. Rozbijamy namiot i w końcu dobrze się wysypiamy, nawet mimo tego, że głośne małpy trochę przeszkadzają zasnąć. Budzimy się na wschód słońca.
Razem z przewodnikiem, który przychodzi z wioski, wypływamy łódką na Lagunę.
Płyniemy do boga wody.
Mieliśmy szczęście co do przewodnika. Opowiedział nam mnóstwo historii i pokazał wiele ciekawych miejsc.
Widok na lagunę z miradoru.
Wróciliśmy na łódkę i popłynęliśmy dalej zobaczyć z bliska trzy wyspy.
Zobaczyć to co jest pod powierzchnią, pływające ryby, przewrócone drzewa, mieć to odczucie głębi pod sobą, w pewnym momencie czułam, że mój mózg tego nie procesuje… Obłędne wrażenie.
Wróciliśmy do naszego obozowiska, a wieczorem znów mogliśmy obejrzeć zachód słońca.
Był to zdecydowanie jeden z najpiękniejszych weekendów jaki spędziliśmy w Meksyku.