Przez Amerykę Środkową przejechałam na początku 2015 roku. Jechaliśmy wtedy z Bartkiem samochodem i w każdym kraju zatrzymywaliśmy się na mniej więcej cztery tygodnie.
Zamieszkaliśmy w uroczym kolonialnym miasteczku Antigua w Gwatemali, nurkowaliśmy na wyspie Utila w Hondurasie, uprawialiśmy wulkaniczny surfing na wulkanie Cerro Negro w Nikaragui. W tym kraju spędziliśmy również kilka tygodni w malowniczym San Juan del Sur, a potem przenieśliśmy się do Panama City.
Posiadanie własnej terenówki było ogromnym atutem podróży przez te kraje. Tutaj warto mieć takie, auto, zwłaszcza że, jego kupienie w USA jest proste i stosunkowo tanie. Ameryka Środkowa może stać się częścią świetnego planu na podróż na trasie od Los Angeles do Panama City.
Ameryka Środkowa to bujna tropikalna zieleń, ruiny starożytnych miast, buszujące w drzewach wyjce, wielkie mangowce, ciągnące się przez dziesiątki kilometrów plantacje bananów, majestatyczne wulkany, czerwone dachówki i kolorowe fasady budynków w kolonialnych miasteczkach, tradycyjne stroje mieszkańców, pyszna kawa, luksusowe eko-lodże ukryte w dżungli, złoty piasek karaibskich plaż. Jest tu naprawdę wiele do odkrycia.
W Gwatemali zatrzymaliśmy się w miasteczku Xela (Quetzaltenango). Pracowaliśmy z sieciówki Cafe Barista, ale to nie jedyne miejsce, gdzie można znaleźć dobry internet i przepyszną kawę.
https://www.instagram.com/p/2tGa4qBqHp/?taken-by=cyfrowinomadzi
W Xeli byliśmy gośćmi. Do swojego domu z ogromnym ogrodem, zaprosił nas Amerykanin, Vince, fan terenówek, który zagadał do nas na jednej z grup facebookowych. Spędziliśmy razem kilka dni, pracując z jego domu i w wolnym czasie robiąc po okolicy przeprawy drogami terenowymi. Weszliśmy również razem na wulkan Tajumulco, najwyższy szczyt Ameryki Środkowej.
Z Xeli przenieśliśmy się na miesiąc do malowniczego miasteczka Antigua. Miasteczko nie z tej epoki – z klimatem starożytności, niebiańskie, niesamowicie urocze. Doskonałe do fotografowania.
Pracowaliśmy głównie z kawiarni Barista w rynku głównym, popijając pyszną kawę. Na naszych talerzach lądowały zarówno przypominające nam jeszcze Meksyk tamales, jak i dawno już przez nas zapomniane potrawy z mąki pszennej, naleśniki z serem, świeże pieczywo i ciastka.
W Gwatemali nadal zachował się zwyczaj noszenia tradycyjnych strojów, jaskrawe kolory ubrań kobiet pracujących w polu, kontrastują na tle bujnej zieleni. W oddali wysokie wulkany w aureoli nisko zawieszonych wokół nich chmur sprawiają, że wszystko wygląda fantastycznie.
Na weekend wybieraliśmy się czasem na plaże w okolice Monterrico, gdzie trochę surfowaliśmy i odpoczywaliśmy w hostelu, przy basenie. Innymi razy, razem z Vincem, a nawet całym klubem Gwatemala 4×4, jeździliśmy na wyprawy terenowe.
Kila nocy spędziliśmy w Antigua w samochodzie.
Potem pod Antiguą wynajęliśmy dom. Na miesiąc zamieszkaliśmy w willi z ogrodem, między trzema wysokimi wulkanami. Ja akurat pracowałam nad projektem dla IKEA, więc większość czasu spędziłam właśnie tam. Właśnie tutaj powstał też blog Cyfrowi Nomadzi, a wpis o Gwatemali, był jednym z pierwszych na blogu.
https://www.instagram.com/p/2yYdOFBqEh/?taken-by=cyfrowinomadzi
https://www.instagram.com/p/2yePK3hqB8/?taken-by=cyfrowinomadzi
Bartek wybrał się na trekking do dżungli, do El Mirador, z którego wrócił zadowolony.
Podobał mi się ten czas w Gwatemali. Spędziliśmy tam około sześciu tygodni, może trochę więcej i myślę, że to dobra ilość czasu na nie pokaźnej wielkości kraj. Podróżowanie w takim tempie jest bardzo przyjemne.
W kraju, który słynie z najwyższej przestępczości na świecie, poznaliśmy najprzyjaźniejszych i najbardziej gościnnych ludzi.
Pamiętam, że po wyjeździe z Gwatemali i przekroczeniu granicy Hondurasu spadła duża ulewa. Byliśmy W drodze do Copan, w którym znajdują się jedne z najlepiej zachowanych starożytnych miast Majów.
Z Copan praktycznie od razu ruszyliśmy na Karaibską stronę. Na kilka dni zaparkowaliśmy auto nad brzegiem Morza Karaibskiego. Potem ruszyliśmy promem na wyspę Utila.
Utila to jedno najlepszych i najtańszych miejsc na świecie do nauki nurkowania. Wybraliśmy Parrot Diving Center, a na wyspie spędziliśmy około dwóch tygodni. Internet na wyspie był bardzo słaby, dlatego zrobiliśmy sobie przymusowe wakacje, których jednak nie żałowaliśmy.
W Diving Center poznaliśmy Matana z Izraela i razem z nim ruszyliśmy do Nikaragui, kraju wulkanów i pięknych plaż.
Nikaragua Nikaragua to kraj, który łączy różne żywioły – wody i ognia. Środek kraju zajmuje jedno z największych jezior na świecie Lago de Nicaragua, na którym rozsiane są liczne wysepki ze wznoszącymi się na nich wulkanami. Większość osób wybiera odwiedzenie największej wyspy, Isla Ometepe, na której znajdują się hostele.
Zamieszkaliśmy w hotelu w San Juan del Sur, kilkanaście kroków od plaży, gdzie wynajęliśmy studio. W weekendy odwiedzaliśmy okoliczne plaże i surf spot. Przepiękne, długie, czyste, z łagodnymi falami. A do tego jeszcze niedrogie.
Z dużych miast odwiedziliśmy chaotyczną stolicę, Managuę i urocze Leon. Z Leon pojechaliśmy na volcano boarding, zjechać na desce z wulkanu Cerro Negro.
https://www.instagram.com/p/4Z75EthqOg/?taken-by=cyfrowinomadzi
Wybraliśmy się też na Terlicę, w wersji zrób to sam i zajrzeliśmy do środka dymiącego krateru.
Jeśli wybierasz się w te strony, nie omijaj Nikaragui. To kraj, który naprawdę warto odwiedzić. Jest przyjazny i spokojniejszy niż Meksyk czy Gwatemala.
Z Nikaragui skierowaliśmy się prosto do Panama City. Początkowe setki kilometrów nie zrobiły na nas specjalnego wrażenia. W Panama City czekała nas organizacja przeprawy samochodu do Ameryki Południowej, długi, skomplikowany, drogi i czasochłonny proces.
Panama City to duże, nowoczesne miasto. Wysokie, szklane wieżowce o ciekawych bryłach strzelają prosto w niebo. Taki Nowy Jork Ameryki Środkowej, ale tylko pod kątem city line i płynących tu z całego świata dolarów. Cały kraj żyje z Kanału Panamskiego, jest on tutaj zdecydowanie w centrum uwagi.
W Panama City dla odmiany zatrzymaliśmy się w hostelu. Był to jeden z nielicznych, tanich hosteli, które umożliwiły nam pobyt z psem. Nie mieliśmy wyboru, spaliśmy przez dwa trzy tygodnie w hotelu robotniczym. Biuro? Biurko postawione na środku ciemnego holu. Wokół mnóstwo kręcących się ludzi, obok kanapa i telewizor, na którym ciągle ktoś oglądał mecz. Jedno z dziwniejszych doświadczeń pracy zdalnej w całej podróży przez Amerykę Łacińską.
Któregoś dnia w naszym hostelu szukano modela do reklamy i tak Bartek… prawie w niej wystąpił.
W tym miejscu dowiedzieliśmy się jednak całkiem sporo o życiu, jakiego na co dzień nie znaleźliśmy. Poznaliśmy historie imigrantów, którzy tutaj szukali szansy na lepsze życie. Poznałam kenijskich biegaczy, którzy przyjechali do Panamy zarabiać biegając w maratonach. Po powrocie chcieli się wzbogacić i zapewnić dobry byt rodzinie – kupić kilka krów, kawałek ziemi. Panama jednak nie okazała się przychylna spełnić ich życiowych marzeń. Ktoś oszukał ich mówiąc, że stawki za wygraną w biegu są tu wysokie. Drogie bilety zjadły ich oszczędności, a oni biegali w kolejnych maratonach i sprzedawali podarunki od sponsorów, żeby uzbierać na bilet powrotny do domu. Robotniczy hotel w Panamie okazał się miejscem, w którym poznaliśmy wiele historii imigrantów. Poznałam tu też imigrantów z Wenezueli, którzy w Panamie szukają odrobiny spokoju, pracy i nowego domu.
Panama to nie był przyjemny okres podróży. Zadręczały nas formalności związane z przerzuceniem auta przed Darien Gap i wysłanie go kontenerem do Kolumbii. Sami z Panamy do Kolumbii musieliśmy przemieścić się katamaranem, ze względu na to, że był z nami pies.
Wiedzieliśmy, że znalezienie kapitana, który zgodziłby się zabrać na pokład na 5-7 dni psa, graniczy z cudem. Jednak ten cud na szczęście się wydarzył. Razem z Django przez Wyspy San Blas wkrótce dopłynęliśmy do Ameryki Południowej.